Strona:Karol Irzykowski - Nowele.pdf/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zataczaniem się rekonwalescenta. Miał wrażenie, jakby szedł w zmierzchu ku jutrzence, jakby gdzieś w pobliżu jego stóp pluskała jakaś niewidzialna woda, wylewająca się z nieznanych rezerwoarów, lecz rozmiarów tych zmian ocenić nie potrafił. Stan jego był może podobny do stanu, w jakim się po operacyi znajdował ów dziwny człowiek, który przez kilkanaście lat życia był żywą trumną, bo w garbie na plecach nosił w plecionce z włosów swego martwego brata bliźniaka.
Gdy stanęli nad otwartą mogiłą, zabrał głos, aby pożegnać jeszcze raz zmarłego, do którego już nie czuł najmniejszego żalu. W mowie pogrzebowej opisał całe jego życie, podniósł jego zalety, ale także — nie stosując się do zasady: de mortuis nil nisi bene — napiętnował jego zbrodnie, potworne zbrodnie! Wyliczał je bez zająknienia, trzymając ciężki kamień w rękach, którym chciał cisnąć w trumnę.
Tymczasem szmer tłumu naokoło niego rósł, padały słowa i wykrzyki, których nie rozumiał, zapatrzony w rwący się