Strona:Karol Irzykowski - Nowele.pdf/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w jego własnej duszy potok słów szalonych i wzniosłych, które musiał wygłaszać.
Kilka rąk pochwyciło go, lecz oswobodził się i spojrzał w tłum. Tak, nie ulegało wątpliwości, było to stado byków. Wyłamał krzyż z najbliższego nagrobka i zaczął się nim opędzać, a potem dał kilka susów między najbliższe groby. Goniono za nim, on się wymykał gwałtownymi susami, wciąż usiłując odnaleźć w sobie ów dziwny stan lekkości, który mu się śnił zeszłej nocy.
I gdy naprzeciwko siebie ujrzał znowu postacie zabiegające mu drogę, nie zwrócił się w tył, lecz pochyliwszy się, wykonał szalony skok, niby ponad tłum.
— Patrzcie, patrzcie, skacze jak pchła! — zawołał któryś z prześladowców.
Te przypadkowe słowa odrazu skrystalizowały w Mojskim ferment psychiczny, który się w nim już od rana przygotowywał, i ścięły jego narastające nowe »ja« w niespodziewaną postać.
— Tak, jestem teraz pchłą! — oświadczył z dumą. — Tak chciało przeznaczenie.