Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wściekłość, wspomagana dzielnie głupotą, nie pozwoliła im zmiarkować, że obie się wzajemnie obwiniały o jedno i to samo, że spotyka je ten sam los, a przeto musi zachodzić jakaś omyłka. Wrzeszczały, wydzierały sobie włosy i miotały na siebie wyrazy, nie mieszczące się stanowczo w słowniku dziewek ulicznych.
Doszedłszy do słowa, powiedziałem, że nie wiedzą o co idzie, bowiem udadzą się nie do domów rodzicielskich, ale obie razem do domu mego ojca i to nie z powodu niełaski z mej strony, ale celem zabezpieczenia ich samych i dzieci przed spodziewanym napadem. Widząc, że nakoniec zrozumiały, dałem się unieść i rzekłem:
— Wszystko wynikło z waszego grubijaństwa i głupoty. Ładniem wyszedł na wyzwiskach, jakiemiście obrzuciły owego łysego klechę. Wiecież kto to był? Angulimala we własnej osobie, rozbójnik krwiożerczy, który zabija ludzi i z palców ich czyni sobie naszyjniki. Jegoście zwymyślały i doprowadziły do pasji, ja zaś i moi słudzy musimy za to pokutować, dom zostanie prawdopodobnie spalony, a kto wie, czy dzieci moje będą bezpieczne w domu ojca mego!
Kobiety, zrozumiawszy nakoniec całą rzecz, zaczęły ponownie wrzeszczeć i lamentować, jakby miały nóż na gardle i chciały uciekać wraz z dziećmi, gdzie oczy poniosą. Wytłumaczyłem im, że narazie nic nie zagraża, a napad przed północą nie nastąpi. Kazałem im spakować rzeczy, jakich potrzebować mogą czasu pobytu w mieście, i udały się też posłusznie do wnętrza domu.
Nie zdawałem sobie jednak sprawy, mówiąc otwarcie o Angulimali, z wrażenia, jakie imię to uczyni na obrońcach moich. Dowiedziawszy się, że żyje i za-