Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się rozświetlić, nie odbijała jego promieni, a że radość? swą czerpał w tem właśnie wzajemnem rozbłyskiwaniu, przeto pragnął, by wszystko grzało się w jego żarze i wszystko wielbiło go jednogłośnie.
Odjął tedy część swej boskiej, światło twórczej siły wszechświatowi, tak wielką część, że starczyłaby na rozpłomienianie stu gwiazd i skierował jej prąd na Kamanitę.
Kamanita nie rozświetlił się jednak, przeciwnie, przygasł tak, jakby miał zniknąć na wieki.
Wprawiło to Bramę w wielki niepokój i napełniło go troską.
— Ta istota, jedna jedyna w wszechświecie, urąga mej potędze... czyż tedy jestem wszechmocny? Nie znam drogi, którą kroczy... czyż tedy jestem; wszechwiedzący? Nie gaśnie on jak gasną istoty umierające, po to by się odrodzić na nowo, nie gaśnie jak gasną światy po dniu Bramy, by się rozetlić na nowo. Jakież światło przyświeca istocie, która gardzi światłem mojem?... Czyż istnieje może światłość od mojej potężniejsza światłości? Czyż może istnieje droga, w przeciwnym od mojej wiodąca kierunku? Czyż istnieje może droga w niepoznawalne, kędy nie kroczą twory moje? A może ja sam udam się kiedyś w tę droge... nienazwaną przez nikogo dotąd?
Bogowie gwiezdni popadli również w wielkie zakłopotanie i wątpliwości.
— Jakto? — mówili. — Ta jedna istota wyłamuje się z pod władzy Bramy... więc może wielki Brama nie jest wszechwładny? Jakaż światłość przyświeca temu, który gardzi światłością Bramy? Istnieje widać światłość cudniejsza i silniejsza od światłości naszego Bramy, którą odzwierciedlamy! Istnieje tedy od-