Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzecz całą, on zaś prosił, bym się szanowała, nie puszczał mej ręki i spozierał w ten sam sposób, jak czasu upornych konkurów swoich. Łakoma owa czułość wzbudziła we mnie wstręt, a nawet przerażenie, oświadczyłam tedy, że czuje się słabą i muszę zaraz spocząć.
Satagira wyprowadził mnie na galerję i, gdyśmy zostali sami, zaczął się usprawiedliwiać. Mówił, że przez czas długi zaniedbywał mnie, forytując matkę swego syna, jednak po powrocie zmieni postępowanie i nie będę już zmuszona spędzać samotnie nocy na terasie.
Serdeczność tą, będąca widmem miłości młodzieńczej, wiernej, wytrwałej i wyłącznie ku mnie skierowanej, wzruszyła mnie zrazu, tak że zawahałam się w postanowieniu. Ostatnie atoli słowa wyrzeczone z słodkawą obleśnością i obrzydłym uśmiechem poufałości zniweczyły wszystko napowrót, bowiem przywiodły mi na pamięć prawa, jakie zdobył do mojej osoby, używając do tego celu podstępu, kłamstwa i zdrady.