Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Żyli w olbrzymim borze, on był jeleniem, ona łanią. Miłość ich niemą stała się teraz, ale zamieniać mogli spojrzenia i zawsze były one takie same. W głębi wielkich, wrażliwych oczu migały poprzez mgłę nieświadomości te same skry uczucia, które przelatywały z jednego oka ludzkiego do drugiego.
Razem się paśli, brodzili w chłodnym strumieniu i spoczywali jedno przy drugiem w wysokiej trawie. Wspólne były ich radości i oboje drżeli z strachu, gdy nagle pozorna gałąź drzewa nabierała życia i rozwierała się paszcza pytona. Jednocześnie nadsłuchiwali skradającego się w gąszczu rabusia, chwytali rozdętemi nozdrzami ostry odór jego i rzucali się do ucieczki w chwili, kiedy trzask rozlegał się w krzakach, a po całym lesie huczał ryk wściekłości oszukanego tygrysa.
Przez czas długi żyli w lesie pośród jego rozkoszy i niebezpieczeństw. Pewnego dnia, w chwili kiedy ogryzali soczyste pędy, łania wpadła w sidła zastawione przez myśliwego. Jeleń szarpał rogami i racicami postronki więżące jego ukochaną i wysilał się póty, aż nadszedł myśliwy. Spostrzegłszy go, rzucił się, nastawiwszy do ataku rogi, ale włócznia położyła niebawem oboje trupem.

Byli parą orłów płowych. Gnieździli się w wysokich turniach, pływali ponad niezgłębionemi przepaściami Himawatu i okrążali jego śnieżyste szczyty.
Jako delfiny przepływali bezkreśne dale oceanu.
Raz wyrośli jako dwie palmy na wyspie śródmorskiej, spletli razem korzenie swe w piasku, a korony ich szumiały razem w wietrze.