Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Starzec wzruszył ramionami i rzekł, zwracając się do młodych mnichów:
— Ten biedak uważa mistrza naszego za bożyszcze, którego dotknięcie rozgrzesza i zbawia.
— Ufa on bezgranicznie mistrzowi, drogi Sariputto, chociaż brak mu głębszego światła! — zauważył młodszy mąż, pochylając się nad rannym, by zbadać czyli mu sił starczy do drogi.
— Możebyśmy jednak spróbowali. Żal mi go bardzo, a nie można dlań uczynić nic więcej, niż spełnić to życzenie.
Pielgrzym podziękował mu gorącem spojrzeniem.
— Uczynimy co chcesz, Anando! — odparł Sariputta uprzejmie.
W tej chwili nadszedł od strony, którą przybył Kamanita, garncarz z plecnym koszem, pełnym swych wyrobów. Spostrzegłszy Kamanitę, którego kładziono właśnie na nosze, co mu sprawiło ból niewypowiedziany, zatrzymał się przelękły, a uczynił to tak nagle, że niesiony na głowie stos misek zachwiał się i kilka naczyń prysło na kamieniach.
— Na bogi! — zawołał — Cóż się stało? Wszakże to ów pielgrzym, który zaszczycił dom mój, nocując w nim wraz z drugim mnichem, odzianym w płaszcz, zupełnie podobny do waszych płaszczy, o czcigodni męże.
— Czy mnich ów był starcem wysokiego wzrostu? — spytał Sariputta.
— Tak jest, o czcigodny panie! — odparł garncarz — W dodatku wydajesz mi się podobnym do niego z twarzy.
Mnisi wiedzieli już teraz, że szukać nie potrzebują dłużej, gdyż mistrz znajduje się w domu garncarza, bowiem imię: Sariputta... znaczy: „ten który jest doń podobny.“