„Przykro mi“, rzekł na to pan Pickwick, „ale muszę wrócić do zajazdu; od niejakiego czasu odzwyczaiłem się od ruchu, a podróż mię zmęczyła“.
„Przynajmniej napije się pan herbaty, panie Pickwick“, rzekła stara dama z niewysłowioną słodyczą.
„Bardzo dziękuję pani; ale nie mogę“.
Faktem jest, że wzrastające współczucie starej damy było głównym powodem, który zniewolił pana Pickwicka do usunięcia się. Myślał wciąż o pani Bardell i widok ciotki napawał go trwogą.
Ponieważ nie można było zmusić pana Pickwicka, by został, postanowiono, na jego własną propozycję, że pan Ben Allen będzie mu towarzyszył w podróży do starego pana Winkle, i że powóz zajedzie przed dom dokładnie o godzinie dziewiątej rano następnego dnia. Filozof pożegnał się więc i w towarzystwie Sama Wellera odjechał do Bush. Jest rzeczą godną uwagi, że gdy Marcin żegnał się z panem Wellerem oblicze jego wykrzywił grymas i równocześnie Marcin uśmiechnął się i zaklął; ci, co znali tego gentlemana, mówią, że w ten sposób chciał stwierdzić, że towarzystwo pana Wellera jest mu bardzo miłe, i że prosi o honor podtrzymania z nim stosunków w przyszłości.
„Czy mam zamówić oddzielny pokój?“ zapytał Sam, gdy dojechali do Bush.
„Nie“, odpowiedział pan Pickwick. „Ponieważ zjadłem obiad w kawiarni i muszę wstać wcześnie — jest to niepotrzebne! Zobaczno, kto jest w poczekalni dla podróżnych!“
Pan Weller poszedł na zwiady i wrócił z wiadomością, że siedzi tam tylko gentleman z jednem okiem. Gentleman ten popija z gospodarzem „biszof“.
„Napiję się z nimi!“ powiedział pan Pickwick.
„Bardzo śmieszny pasażer, ten jednooki!“ powiedział Sam, prowadząc pana Pickwicka. „Nabija w butelkę starego, że tamten wkońcu nie wie, czy stoi na nogach czy na głowie!“
Kiedy pan Pickwick wszedł, rzeczone indywiduum siedziało w głębi pokoju, paląc wielką fajkę, a oczy jego utkwione były w okrągłą twarz gospodarza, starego jegomościa, któremu musiał właśnie opowiedzieć jakąś niezwykłą historję, gdyż stary co chwila wykrzykiwał: „Nigdy nie słyszałem o czemś podobnem! Najdziwniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałem! Nigdybym nie myślał, że to prawda!“ Te i tym podobne okrzyki zdumienia co chwila wyrywały mu się z ust.
„Sługa!“ odezwał się jednooki do pana Pickwicka. „Piękna noc, co?“
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 04.djvu/60
Wygląd
Ta strona została przepisana.