Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 04.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

„Trzymam się swego postanowienia dla zasady“, zauważył Sam. „Podobnie jak pan! To przypomina mi tego jegomościa, który popełnił samobójstwo dla zasady — musiał pan o tem naturalnie słyszeć!“ Tu pan Weller przerwał i spojrzał wesoło na swego pana.
„Niema w tem nic naturalnego, Samie“, powiedział pan Pickwick, mimowoli uśmiechając się, chociaż nie uwolnił się jeszcze od zmieszania, w jakie go wprawiło wyznanie Sama. „Opowiadanie o tym gentlemanie nigdy nie doszło do moich uszu!“
„Nie?!“ zawołał Sam. „To mnie dziwi, proszę pana! Był to urzędnik w jakiemś biurze!“
„Urzędnik?“ powtórzył pan Pickwick.
„Tak“, potwierdził Sam. „I do tego bardzo przyjemny jegomość. Jeden z tych schludnych i miłych gentlemanów, którzy w słotę wsadzają nogi w kalosze i których jedynym przyjacielem od serca jest kamizelka na zajęczem futrze! Oszczędzał pieniądze z zasady, kładł codziennie czystą koszulę z zasady, nigdy nie rozmawiał z żadnym ze swoich krewnych — też z zasady, a także z obawy, by nie pożyczyli od niego pieniędzy! A pozatem był to naprawdę niezwykle miły charakter! Z zasady strzygł się co dwa tygodnie, i z zasady znaszał zawsze tę samą ilość garniturów rocznie: trzy; stare odsyłał krawcowi! Ponieważ był bardzo systematyczny, jadał dzień w dzień obiad w tej samej jadłodajni, zawsze to samo i zawsze wybierał najlepsze kąski, na co nieraz skarżyła się gospodyni! Wchodząc mówił: „Post, jak tylko tamten pan skończy! Poszukaj no dla mnie Times, Tomaszu! I obejrzyj no się za Morning Herald! A nie zapomnij zamówić Chronicle!“ A potem siedzi i patrzy na zegar jak sroka w gnat i zrywa się na jaki kwadrans przed tem, nim chłopiec przynosi gazety, aby pierwszy mu je zabrać, i czyta je z takiem przejęciem i zapałem, że to aż gości drażniło, zwłaszcza jednego kłótliwego jegomościa, z którego nawet garson nie spuszczał oka, bo się bał, że kogoś nożem dźgnie! No i co pan powie? Zajmował najlepsze miejsce na jakie trzy godziny, i zamawiał tylko obiad, a potem drzemał i szedł do kawiarni na następna uliczkę, gdzie wypijał filiżankę kawy i zjadał cztery racuszki, poczem szedł do siebe na Kensington i kładł się spać. Pewnej nocy schwyciły go boleści, wezwał lekarza. Lekarz przyjeżdża w zielonym wehikule, z pewnego rodzaju drabiną à la Robinzon Kruzoe, a to dlatego, by lekarz mógł wysiąść a stangret nie potrzebował złazić z kozła, bo wszyscy by widzieli, że ma tylko liberyjną kurtkę, a portki zwykłe! „Co panu?“ pyta lekarz. „Bardzo jestem chory!“ mówi pacjent. „Co pan jadł?“ pyta znów lekarz. „Wołowinę!“ mówi pacjent „A co pan