Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 04.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pan Pickwick zapłacił, otworzono drzwi i wszyscy wyszli. Rozczochrany jegomość uśmiechnął się przyjacielsko do pana Rokera, który właśnie nadchodził.
Następnie pan Pickwick błąkał się dość długo po wszystkich schodach i korytarzach oraz obszedł raz jeszcze całe podwórze. Na każdym kroku, w każdej osobie zdawało mu się, że widzi albo Mivinsa, albo Smangle, albo duchownego, albo rzeźnika; gdyż cała ludność więzienna złożona była po większej części z indywiduów tego rodzaju. Po wszystkich kątach, najlepszych i najgorszych, te same wspólne cechy, ten sam brud, ten sam nieład, ten sam hałas. Wszędzie gwarne i nieustanne krzątanie się; ludzie cisnący się i przewalający, jak cienie w jakimś złym śnie.
„Dość się już napatrzyłem“, rzekł filozof, gdy powrócił do siebie i rzucił się na krzesło. „Głowa mię boli od tych scen, a serce niemniej. Odtąd będę więźniem we własnym pokoju“.
I pan Pickwick wytrwał niezłomnie przy tem postanowieniu. Przez całe trzy miesiące nie ruszył się nigdzie poza swój pokój, a tylko w nocy, gdy większość współwięźniów spała albo zapijała się w swych pokojach, wymykał się, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Zdrowie jego poczęło widocznie cierpieć od tego ścisłego zamknięcia się. Ale ani wielokrotne prośby Perkera i przyjaciół, ani jeszcze liczniejsze ostrzeżenia i napomnienia Samuela Wellera nie zdołały ani na jotę zmienić jego niezłomnego postanowienia.

Rozdział czterdziesty szósty.
Opowiadania o delikatnych uczuciach panów Dodsona i Fogga, oraz o tem, że ci gentlemani nie byli pozbawieni zmysłu komizmu.

Mniej więcej na tydzień przed końcem lipca ujrzano na ulicy Goswell pędzącą dorożkę (numeru nie zauważono). Siedziały w niej trzy osoby, prócz stangreta, który cisnąć się musiał na małym koźle. Na fartuchu wisiały dwa szale, należące do dwóch dam przykrytych fartuchem. Między temi damami, ściśnięty do bardzo niewielkich rozmiarów, stał jegomość zastraszony i zahukany, który ilekroć ośmielił się zrobić jakąś uwagę, narażał się na natychmiastowe skarcenie ze strony którejś z groźnych pań. Obie damy i jegomość dawali stangretowi sprzeczne rozkazy, zmierzające jednak do tego, by zajechał przed dom pani Bardell. Wysoki jegomość, w przeciwieństwie do obu dam i ku ich oburzeniu, twierdził, że są to drzwi zielone, nie żółte.
„Stańcie przed domem z zielonemi drzwiami!“ mówił jegomość.