Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 02.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

prawdę, jest to okolica niesamowita i wolałbym usłyszeć wiele najstraszliwszych baśni, niż poznać jedną prawdziwą historję tych murów“.
Coś tak dziwnego było w nagłej zmianie wyrazu twarzy tego człowieka i w przedmiocie, którego dotknął, że pan Pickwick nie znalazł żadnej odpowiedzi. Oczy starego nabrały dawnego wyrazu. Po chwili ciągnął dalej:
„Spójrzmy na to z innego punktu: z punktu zwykłego, wcale nie romantycznego. Cóż to za wyszukane miejsce tortur! Pomyślcie o tych nędzarzach, którzy wyprzedawali się, zapożyczali, naciągali swoich przyjaciół, aby móc się zaciągnąć na listy profesji, która nigdy nie da im kawałka chleba. Czekanie, nadzieje, strach... nędza, ubóstwo, rozczarowanie, zamieranie nadzieji, koniec karjery, może samobójstwo, albo ostatnia nędza, łachmany, pijaństwo... Czyż nie mam racji?“ Tu stary człowiek zatarł ręce i prawie radośnie spojrzał przed siebie, że znalazł nowy sposób oświetlenia swego ulubionego tematu.
Pan Pickwick patrzał na starego z wielkiem zainteresowaniem a reszta kompanji uśmiechała się w milczeniu.
„Mówicie o niemieckich uniwersytetach!“ ciągnął stary. „Ba, ba! Dość macie chyba romantyki w odległości łokcia od każdego z was! Tylko, że o niej nikt nie myśli“.
„Nigdy nie sądziłem, że jest coś romantycznego w tym właśnie przedmiocie“, rzekł pan Pickwick z uśmiechem.
„Napewno pan nie myślał!“ powiedział stary. „Napewno! Jeden z moich przyjaciół mawiał: „cóż dziwnego w tych pokoikach?“ „Bardzo dziwne to pokoje!“ odpowiadałem. „Wcale nie“, odpowiadał mój przyjaciel. „Samotne!“ powiadam mu. „Nie“ odpowiada mój przyjaciel. — I co pan powie? pewnego ranka mój przyjaciel nagle umarł na apopleksję. Poszedł otwierać drzwi i uderzył głową o skrzynkę do listów. Upadł i przeleżał tak osiemnaście miesięcy. Wszyscy myśleli, że wyjechał“.
„A jak go znaleziono?“ zainteresował się pan Pickwick.
„Ponieważ od dwóch lat nie płacił czynszu, egzekutorzy postanowili wyłamać drzwi. A więc otwierają, wyłamują zamek, a tu straszny, zakurzony szkielet w granatowym surducie, granatowych spodniach i jedwabnych pońchochach pada w ramiona tego, który stał pierwszy. Dziwne, co? Chyba dziwne, nie?“ Tu mały człowieczek jeszcze bardziej pochylił głowę nabok i z niewymowną radością zatarł ręce.
„Znam także inny wypadek“, ciągnął dalej, opanowawszy nieco śmiech. „Zdarzył się on w Cliffords Inn. Pewien hultaj, wynajmujący ten lokal, zamknął się jednego ranka w alkowce i zażył arszeniku. Gospodarz myślał, że uciekł. Otworzył drzwi i wywiesił ogłoszenie. Przyszedł drugi, wynajął, umeblował i zamieszkał. Z jakichś przyczyn nie mógł