Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 02.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy powóz wyjechał ze wsi, pan Pickwick odetchnął i rzekł:
„Jak tylko przyjadę do Londynu, wytoczę temu kapitanowi Boldwigowi proces o nieprawne przytrzymanie“.
„Nie zrobisz tego“, odpowiedział pan Wardle. „Zdaje mi się, że przekroczyliśmy granice jego posiadłości“.
„Co mię to obchodzi“, rzekł pan Pickwick; „wniosę skargę“.
Tu pan Pickwick zatrzymał się, dostrzegłszy jakiś drwiący wyraz w twarzy pana Wardle.
„Dlaczegóżbym nie miał tego zrobić?“ zapytał.
„Bo wyszłoby na jaw“, odrzekł pan Wardle, wybuchając śmiechem, „żeśmy za wiele pili ponczu“.
Na te słowa pan Pickwick także nie mógł powstrzymać uśmiechu, uśmiech przeszedł niebawem w śmiech, a śmiech w przeciągły ryk. By nie tracić dobrego humoru, zatrzymano się przed jakąś oberżą; każdy kazał sobie podać szklankę wody z wódką, a panu Wellerowi dano jedną extra.

Rozdział dwudziesty.
Z którego przekonywamy się, że pp. Dodson i Fogg znają się na interesach, w którym znajduje się czuły opis spotkania Samuela Wellera z ojcem, oddawna niewidzianym; rozdział ten pokazuje również jak wytworne towarzystwo zbierało się pod „Sroką i Ogarkiem“ i że następny rozdział będzie doskonały.

W parterowym pokoju ponurego domu w głębi Freeman Court, Cornhill, siedziało czterech dependentów pp. Dodsona i Fogga, oskarżycieli prywatnych Jej Królewskiej Wysokości przy sądzie Bench i Common Pleas, Westminster, oraz adwokatów przy Wysokim Sądzie. Wzmiankowani dependenci mieli w ciągu dnia tyleż sposobności do oglądania słońca, ile jej może mieć człowiek siedzący na dnie wcale głębokiej studni. Ale byli pozbawieni korzyści oglądania gwiazd śród dnia, co gwarantuje tamta wyjątkowa pozycja.
Pokój dependentów pp. Dodsona i Fogga był ciemny, ponury i czuć w nim było wilgoć. Przepierzenie broniło dependentów od zetknięcia się z gawiedzią. W pokoju znajdowało się kilka starych krzeseł drewnianych, stojak na parasole, haki do wieszania kapeluszy, parę półek, na nich pliki brudnych papierów, kilka starych pak sosnowych z papierowemi etykietami i całe baterje flaszek atramentu, rozmaitego kształtu i wielkości. Szklane drzwi wychodziły na pasaż w dziedzińcu. Za temi drzwiami ukazał się Pickwick w towarzystwie Sama Wellera. Było to w piątek, po wypadkach wiernie opisanych w poprzednim rozdziale.