Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 02.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jak większa część znakomitych odkryć, tak i ten sposób wydawał się bardzo prosty. Z bystrością człowieka genjalnego, pan Tupman zrobił w krótkim czasie spostrzeżenie, iż o dwa głównie chodzi punkty: 1-o, o wystrzelenie bez uszkodzenia siebie, 2-o, o wystrzelenie bez uszkodzenia kogokolwiek z obecnych. Jeżeli więc kto na to się zdobył, że uzyskał możność wystrzału, to najlepiej w takim razie: zamknąć oczy i strzelać na wiatr.
Raz, po dokonaniu takiego bohaterskiego czynu, pan Tupman otworzył oczy i ujrzał na ziemi zranioną kuropatwę. Juz miał winszować panu Wardle jego wciąż pomyślnych strzałów, gdy ten podszedł do niego i gorąco ściskając mu rękę, powiedział:
„Tupman, do tej kuropatwy mierzył pan?“
„Nie nie!“
„O, do tej! Zauważyłem to! Widziałem, jak mierzyłeś i, otwarcie powiem, iż najlepszy strzelec nie trafiłby jej lepiej. Pan nie jesteś takim nowicjuszem, jak sądziłem; przyznaj się pan, żeś już nieraz polował“.
Napróżno pan Tupman protestował z uśmiechem skromności. Sam ten uśmiech poczytany był za dowód czegoś przeciwnego; od tego czasu reputacja jego była ustalona.
Przez ten czas pan Winkle otaczał się ogniem, hukiem i dymem, nie osiągnąwszy żadnego godnego zanotowania rezultatu. Czasami walił ładunkiem przed siebie, to znowu puszczał go tak nisko nad ziemią, że życiu psów zagrażało poważne niebezpieczeństwo. Jako przykład fantastycznego strzelania, był to widok wielce interesujący i ciekawy. Jako strzelanie do określonego celu — przedsięwzięcie chybione. Przywykliśmy uważać za prawdę, że: Każda kula gdzieś trafi. Do strzałów pana Winkle nie dałoby się to zastosować: kule jego były bezdomne, urągały prawom przyrodzonym, błądziły po świecie i nigdzie nie trafiały.
„No!“ rzekł pan Wardle, podchodząc do taczek i ocierając z potu swą wesołą, zaczerwienioną twarz; „gorąco dziś, co?“
„Gorąco“, odrzekł pan Pickwick. „Słońce okropnie dopieka, nawet mnie. Nie wiem, jak tam wam“.
„Ba! Gorąco! Ale to nic. Już przeszło południe; czy widzisz ten zielony pagórek?“
„Widzę“, rzekł pan Pickwick.
„Tam będziemy jedli śniadanie. Na Boga! Chłopak jest tam z koszykiem“.
„Widzę go“, odrzekł pan Pickwick, którego twarz rozpromieniła się. „Porządny chłopak! Dam mu szylinga za fatygę. No! Samie! Tocz mnie!“
„Niech się pan trzyma“, odrzekł Sam, ożywiony widokiem śniadania. „A ostrożnie, młody kirasjerze! Jeżeli ce-