Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 02.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pan Tupman spojrzał trwożliwie na swego mistrza.
„Tak“, powiedział, „nie było nic podejrzanego, ale... nie wiem, jak się to stało... to tylko pewne, że trzymał ja w swoich objęciach“.
„Sprawiedliwe nieba!“ zawołał pan Pickwick, gdyż nagle cała znana nam scena przyszła mu na myśl. „To Prawda! Prawda! Cóż to za fatalny zbieg okoliczności!“
„Nasz przyjaciel usiłował ją pocieszyć“, dodał pan Winkle, z uśmiechem cokolwiek złośliwym.
„Tak, to prawda!“ powtórzył pan Pickwick, „nie mogę temu zaprzeczyć“.
„O! O!“ zawołał pan Wardle, „to rzecz podejrzana! A! Pickwick! A! Łotrze!“
I wybuchnął śmiechem, że aż szklanki zatrzęsły się na stole.
„Co za okropny stek pozorów!“ wykrzyknął pan Pickwick, wsparłszy podbródek na dłoniach. „Winkle! Tupman! Przebaczcie mi moje niedawne wyrzuty. Wszyscy jesteśmy ofiarą okoliczności, a ja największą!“
Po tej mowie obrończej pan Pickwick ukrył całą głowę w dłoniach i począł namyślać się; pan Wardle tymczasem kiwał głową i mrugał na całe towarzystwo.
„Jakkolwiekbądź jest, rzekł pan Pickwick, podnosząc oburzone czoło i uderzając ręką w stół, „muszę wszystko to wyjaśnić! Zobaczę tego Dodsona i Fogga. Pojadę do Londynu... jutro“.
„O! jutro niepodobna; zanadto kulejesz“, rzekł pan Wardle.
„No, to pojutrze“.
„Pojutrze przyrzekłeś, że będziesz z nami na śniadaniu u sir Geoffreya Manning, jeżeli już nie chcesz towarzyszyć nam na polowaniu“.
„No, to dnia następnego. Sam!“
„Jestem panie!“
„Zamów na czwartek dwa miejsca w dyliżansie do Londynu“.
„Dobrze, panie“.
Sam oddalił się, by wypełnić ten rozkaz. Idąc zwolna ulicą, z rękami w kieszeni i oczyma w ziemię utkwionemi, tak mówił do siebie:
„Szczególny człowiek, ten mój imperator. Umizgać się do pani Bardell! Kobiety, mającej już podrostka! Tacy to zawsze ci starzy kawalerowie. Nigdy jednak nie spodziewałem się tego po nim, nigdy“.
Tak moralizując pan Sam Weller kierował swe kroki do biura pocztowego.