Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 01.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

„No! Cóż Samie!” rzekł filozof, „wszyscy dziś w ruchu?“
„O! Czyste wyścigi, panie. Nasi partykularzyści, którzy zgromadzili się pod „Miejskim herbem“, tyle już tam nakrzyczeli, że wszyscy pochrypli“.
„A bardzo są przywiązani do swego stronnictwa?“
„Nigdy nie widziałem podobnego przywiązania“.
„Energiczni, co?“
„Myślę, że tak. Nigdy nie widziałem, by kto pił i żarł z taką energją. Sądzę, że niejeden z nich pęknie“.
„To wynika ze źle zrozumianej wspaniałomyślności tutejszych obywateli“.
„Bardzo być może“, odrzekł Sam krótko.
„A!“ zawołał pan Pickwick, spoglądając przez okno, „piękne chłopy, silne, świeże“.
„Bardzo świeże, to pewna. Dwóch garsonów z pod „Srebrnego pawia“ i ja wypompowaliśmy ogromną ilość wody na wszystkich tych, którzy wczoraj byli na wieczerzy“.
„Pompowaliście wodę na niezależnych?“
„Tak panie. Chrapali całą noc tam, gdzie wczoraj poupadali, popiwszy się śmiertelnie. Dziś rano jednego po drugim braliśmy pod pompę — i patrz pan! — wszyscy teraz wyglądają doskonale. Komitet dał nam po szylingu za głowę.“
„Czy podobna, by robiono takie rzeczy!“ zawołał pan Pickwick pełen zdumienia.
„Ba! panie, to jeszcze nic“.
„Nic?“
„Nic a nic, panie. W nocy przed ostatniemi wyborami, przeciwna partja przekupiła służącą z pod „Miejskiego herbu“, by ta zaprawiła grog czternastu wyborcom, którzy przez noc bawili w oberży“.
„Co rozumiesz przez zaprawienie grogu?“
„Dodanie opium z blekotem“, odparł Sam. „Niech mię Bóg skarze, jeżeli od tego nie spali przynajmniej ze dwanaście godzin po wyborach. Próbowano jednego z nich przywieźć na taczkach i wnieść do lokalu wyborczego, ale djabła tam! burmistrz nie chciał przyjąć jego głosu; więc go odwieźli z powrotem i położyli do łóżka“.
„Co za szczególne sposoby!“ mruknął pan Pickwick, w połowie do siebie a w połowie do służącego.
„Nie taka jeszcze krotochwila wydarzyła się memu ojcu, podczas wyborów w tem tu miejscu, panie“, rzekł Sam.
„A co takiego?“ zapytał pan Pickwick.
„Tak to było, panie. Onego czasu jeździł on tu dyliżansem z Londynu. Nadchodzą wybory i jedno stronnictwo zamawia go do transportowania wyborców ze stolicy. W wilję dnia, gdy miał wyruszyć w drogę, komitet drugiego stron-