Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 01.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

„Pojedziemy z panem!“ zawołały razem trzy głosy, będące jakby jednym głosem.
Pan Pickwick powiódł wzrokiem dokoła. Przywiązanie i gorliwość jego uczniów zapaliła mu w łonie ogień entuzjazmu.
Czuł, że był ich mistrzem.
„Uczcijmy!“ zawołał, „uczcijmy to szczęśliwe odkrycie przyjacielską ucztą“.
Ta nowa propozycja również przyjęta została jednogłośnie. Pan Pickwick umieścił ważny kamień w sosnowej skrzynce, którą mu dała oberżystka, usiadł w fotelu, przy wyższym końcu stołu, poczem cały wieczór poświęcono wesołości i rozmowom.
Już minęła jedenasta, godzina niezwykła dla małej wsi Cobham, gdy pan Pickwick udał się do przygotowanego dlań pokoju.
Zapuścił firanki i, postawiwszy świece na stole, począł głęboko zastanawiać się nad wypadkami dwóch ubiegłych dni.
Miejsce i czas nadawały się do tego rodzaju rozmyślań a pana Pickwicka wyrwał z nich dopiero odgłos kościelnego zegara, zwolna wygłaszającego północ. Pierwsze uderzenie obiło mu się o uszy w sposób uroczysty i zarazem ponury; ale gdy zegar umilkł, cisza wydała mu się nieznośna. Miał uczucie, jakby utracił drogiego przyjaciela. Jego nerwy były wzburzone; czuł to; rozebrał się więc prędko, postawił świecę na kominie i położył się.
Wszyscyśmy doświadczali tego nieprzyjemnego stanu, w którym uczucie znużenia walczy napróżno z bezsennością. Taki był stan pana Pickwicka w tej chwili. Przewracał się z boku na bok, uporczywie trzymał oczy zamknięte, jakby w ten sposób chciał zwabić sen: wszystko napróżno. Czy pochodziło to z niezwykłego znużenia, jakiego doświadczył, czy z gorąca, czy od grogu, czy od zmiany łóżka, dość, że sen ciągle odbiegał od jego powiek, a myśli mimowolnie i uporczywie krążyły dokoła okropnych obrazów, które widział w jadalnym pokoju, i starych baśni, opowiadanych w ciągu wieczora. Po półgodzinnych, próżnych usiłowaniach, doszedł do przekonania, że nie zdoła usnąć.
Wstał wiec i ubrał się częściowo. „Wszystko jest lepsze“ pomyślał, „niż leżeć tu, dręczony najstraszliwszemi fantazjami“. Wyjrzał przez okno — było okropnie ciemno. Począł chodzić tam i sam po pokoju — czuł się jednak niezmiernie samotnym.
Już kilka razy odbył drogę od okna do drzwi i z powrotem, gdy nagle przyszedł mu na myśl rękopis wikarego. Doskonała myśl! Choć nie był może bardzo interesujący, mógł go jednak ukołysać do snu. Wyciągnął go więc z kie-