Strona:Karol Brzozowski – Poezye 1899.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
30
KAROL BRZOZOWSKI.

Bo nigdy Wezyr nie był dość oszczędny,
Choćby z połową powrócił pieniędzy.
— Dokąd ty lecisz? dokąd, ptaku błędny!
Krzyczy doń żona, — do nędzy! do nędzy!
Gdy mąż się szarpnie: — płacz, lament, szlochanie,
Krzyk: zabij, zabij mnie, tyranie!

Gdy milczy: — żony słów gorzka kaskada
Kropla po kropli na głowę mu spada;
Żółć, złość, przycinki, szyderstwo, wyrzuty,
Jakby dyabelskim młoteczkiem wbijane
Nie spoczną przez noc ani pół minuty,
I duszę w wielką zamieniają ranę.

— O biedny Wezyr! Kalif rzecze zcicha.
To jednak bajki! to wymysł nikczemny!
Jego godności źródło nie wysycha,
Chyba gdzie jaki wierzyciel tajemny…
Pierwszyby o tém mój saraf powiedział[1]
Długów szukałem, nikt o nich nie wiedział.

— Bo długów niéma; — błazen na to rzecze.
Wezyr oszukał swoję połowicę;
Odtąd spokojny dzień w domu mu ciecze.
Lecz ja schwytałem jego tajemnicę:
Za téj komnaty, gdzie byliśmy, ścianą
Skrzynia żelazna jest w mur wmocowaną.

W skrzyni i ścianie Wezyr przebił dziurę,
Z misterną wstawką i zawiesił surę
Co tajemnicy doskonale strzeże.
Tam żona wrzuca, a tu mąż jéj bierze.
Co więcéj — sura z rozgrzeszeniem stawa:
Niech lewa nie wie, co dłoń daje prawa.

— „Cha! cha! przedziwna jest ta w skrzyni dziura
I ta na ścianie Wezyrowska sura!”
Zawołał Kalif, śmiechem się zanosił; —
O widzę jeszcze, jak zakłopotany
Biedny mój Wezyr odrywał od ściany
Wzrok twój dyabelski, gdyś o cud go prosił.

  1. Saraf, bankier.