Strona:Karol Brzozowski – Poezye 1899.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
13
POEZYE.

I zda się, widzę nad dwoma ślepiami
Czoło Meduzy ze żmii splotami;
Drżący, zdumiony wpatruję się w paszczę,
Słyszę jak zieje, i dyszy, i klaszcze.

Chcę naprzód, ale dreszcz jakiejś mi trwogi
Do ziemi martwe poprzykuwał nogi;
Wstecz chciałem: duma obrażona męska
Haniebny odwrót zaparła zwycięska.

Zmierzyłem w paszczę rusznicą — i grzmotem
W nią wypaliłem. Ze strasznym łoskotem
Pieczara grom ten oddała mi echem,
A szatan piskiem zawtórzył i śmiechem.

I wybuchnęły z pieczary straszydła,
Bijąc i klaszcząc w potworne swe skrzydła
I przeleciały mi szumiąc nad głową,
Jak chmura z chłostą pędząca gradową.

Po strzale cała pieczara się dymi —
I cisza… w głębi gdzieś skrzydło owada
Dzwoni, — lub z pluskiem kropla rosy spada;
U stóp mych puhacz skrwawiony olbrzymi.


Co raz parowy zwężała się szyja,
W różne się kształty łamie i rozwija;
A coraz dziksza, czarniejsza jéj postać;
Chciałbyś na jasność się bożą wydostać!

Nagle parowę znalazłem zapartą;
Na poprzecz była kamienna mi ściana,
Przy niéj, odziana sukienką podartą,
Odwieczna lipa stała zadumana.

Jeden jéj konar był jeszcze zielony,
Niby za ścianę z rozpaczą się wdzierał,
I zdał się żalić, że w nocy umierał,
Gdy tam za ścianą — świat słońcem złocony!

Po szczeblach sęków i lipy ramionach
Pnąc się, na ściany odetchnąłem zrębie.
Widny las dębów: w zielonych koronach
Słychać, miłośnie gruchają gołębie;