Strona:Karlinscy.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ODSŁONA V.




Noc — u szczytu baszty dwóch żołnierzy przywiązuje Izydora — do baszty przypiera mur wysoki gubiący się za sceną — nad wiążącemi stoi Franz Still — księżyc rzuca światło jaśniejsze to ciemniejsze.


FRANZ STILL.

Dobrze przykuty — tam, naprzeciw działo
Z murów Olsztyna chybić doń nie może. —
No! Prometeju mały! zdrów mi bywaj,
O twej wolności marzeń nie przerywaj!

(schodzi z żołnierzami z baszty.)


STARY ŻOŁNIERZ (zostając się.)

Panie — ty mi tak syna przypominasz,
Uwolnić cię nie mogę — a żal mi cię,
Bądź zdrów!... mnie ciężko!...

IZYDOR.

O dobry człowiecze
Mnie lekko!! miło w ostatniej godzinie,
Uścisnąć rękę człowieka — wśród wrogów. —
Tyś mi dał wody, gdym pragnął — o dzięki!
Za to pociechę znajdziesz w twoim synu,
Ja błogosławię mu!... choć mi nie znany. —
Jeżeli możeż, powiedz memu ojcu,
Żem zginął mężnie — jak na jego syna
Przystało — matce, nie mów nic, bo słowa
Nie ma — i ona za mną tam! poleci...
Kochance mojej — także nic — idź teraz —
Czekaj — ten pierścień daj jej — zdejm go z ręki,