Strona:Karlinscy.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
(Wchodzi) KARLINSKI.
(Za nim hufiec usarzy zapełnia podwórze — za sceną czasem słychać rogi i trąby wojenne.)

Poczet gotowy — konie i sokoły.
Pociągniem w ładzie! o jakżem wesoły!
Zdala ode mnie troski mej starości. —

(Grzegorz wnosi dwie szable.)

Znowu przy boku szabla ma zagości.
O ty!... co pomnisz Gdańsk, Połock, Zawłocie,
I wielkie Łuki! Psków! bądź jeszcze zemną!...
Na koń panowie! zaraz z waszmościami
Jestem! chorąży niech na prawem skrzydle
Zamknie swą rotę — baczność! czas nam w drogę!
(do Izydora)
A waść się ukorz! i u nóg macierzy
Błogosławieństwa błagaj na twą drogę,
Jeśli łza padnie, to waść jej nie otrzyj,
Takiemi, raz się tylko płacze w życiu!!
I mnie tak matka... w bój błogosławiła!

(z rosnącem wzruszeniem)

Co po najświętszem, najświętsze tu bywa:
Miłość ojczyzny, kiedy nieszczęśliwa!
Hańba takiemu, coby jej krwi skąpił,
Coby w nieszczęściu matki swej odstąpił,
Orlęciu skrzydeł trzeba wypróbować,
W śmiertelnym tańcu z wrogiem potańcować,
Więc dobrym chęciom waści błogosławię
I samotnego doma nie zostawię!
Rycerzy trza nam! a coś mi się baczy,
Że nam ich niebo już mniej hojnie raczy!
Król miłościwy już stanął przed Panem!
Wróg się ośmiela, Moskwa odetchnęła,
A wszystko jeszcze świeci się hetmanem,
Gdy tego braknie... żono! szabla moja!
Czy zapomniałaś już, jak to bywało
Do boju szablę się przypasywało?