Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— On także jest grabarzem, zdaje się, że odniedawna. Jak pan musiał zauważyć, to wielki elegant: on jest głównem źródłem plotek salonowych.
— A więc historja o pani Brzozowskiej od niego pochodzi? Piętka milcząco potwierdził.
— Ja się z nim rozmówię — zawołał Twardowski.
— Myśli go pan wyzwać?
— Zobaczę. W każdym razie nie będzie więcej opowiadał.
Powstał, zabierając się do wyjścia.
— Proszę pana — rzekł Piętka — w swojej walce z grabarzami może pan liczyć na mnie i na moich przyjaciół. Pan mało zna nasze stosunki; chciałbym pana trochę o nich poinformować.
— Bardzo pana o to proszę. Niech pan sobie wybierze który z najbliższych wieczorów, kiedy pan jest wolny, to sobie dłużej pogadamy.
— Mogę pojutrze, od ósmej jestem wolny.
— Znakomicie. Niech pan zrobi mi tę przyjemność i przyjdzie zjeść ze mną kolację.
Przed pożegnaniem zapytał jeszcze gospodarza:
— Nie wie pan, czy profesor Kozieniecki ma jutro wykład na uniwersytecie?
— Mogę zobaczyć.
Widocznie dobrze się orjentował w chaosie książek i papierów, zalegających długi stół pod ścianą, bo rychło znalazł, czego szukał.
— Ma, od dziesiątej do jedenastej.
— Dziękuję panu.
Pożegnał się i zostawił gospodarza, zastanawiającego się nad tem, do czego ta wiadomość Twardowskiemu mogła być potrzebna.
Twardowski zaś na ulicy myślał o tem, że Kozieniecki musiał opowiedzieć historję o nim i pani Brzozowskiej pannie Wandzie, i to wprawiało go w coraz większą wściekłość na eleganckiego profesora.
Co dziewczyna mogła sobie pomyśleć!...

XVI.

Nazajutrz przed południem, kilka minut po jedenastej, Twardowski szedł Krakowskiem Przedmieściem naprzeciw uniwersytetu, gdy na chodniku ukazał się profesor Kozieniecki, wracający do domu po skończonym wykładzie. Ujrzawszy Twardowskiego, ukłonił mu się obojętnie i próbował szybko go wyminąć, ale ten nagle podszedł do niego i, nie podając mu ręki, rzekł spokojnie:
— Panie profesorze, doszła do mnie pewna historja, którą pan miał o mnie opowiadać, a która mi ubliża i mnie ośmiesza. Utartym zwyczajem powinienem postąpić tak wobec pana, żeby mię pan musiał wyzwać. Ponieważ lubię używać niezupełnie utartych sposobów, więc przedewszystkiem chcę z ust pańskich usłyszeć, skąd pan tę historję wziął i co pana spowodowało do jej opowiadania.
Kozieniecki zbladł i zaczął jąkać:
— Ależ...
— Nie możemy — przerwał mu Twardowski — prowadzić tej rozmowy na ulicy. Żądam od pana, żeby pan wsiadł ze mną do samochodu; pojedziemy do mnie i tam się rozmówimy. Nie wątpi pan, sądzę, że panu w moim domu nie grozi żaden zamach ani na życie, ani na cześć pańską.

92