Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cuch, jako dłużnik pana Cukiermana. Przyjaciel Culmer jest nielada Metternichem...
Gniewało go jednak, że przeciwnik ciągle się rusza, ciągle coś przedziębierze, on zaś stoi w miejscu i biernie czeka, co dalej nastąpi. Tamten zna wybornie stosunki miejscowe, posiada licznych agentów i współpracowników, on zaś jest tym obcym, stoi sam: cała jego armja składa się z biednej, złamanej kobiety... Teraz zaś już czekać nie można, bo walka bodaj rozpoczyna się na dobre.
Zaczął wyrzucać sobie, że zbyt zadawalniał się dotychczas znajomościami salonowemi, z których nie ma żadnego pożytku, że nie nawiązał dotychczas stosunków z ludźmi, w których mógłby znaleźć sojuszników. Przecież tacy ludzie są na pewno: w polityce, w prasie, w instytucjach i organizacjach, w których się pracuje i walczy. Najgorsza, że on o właściwem życiu polskiem nie ma pojęcia. Widzi rozmaite jego przejawy zewnętrzne; jedno przeczuwa, drugie podejrzewa, ale ciągle jest jak w lesie.
Teraz, choćby nie chciał, będzie musiał karjerę salonową skończyć. Pomoże mu do tego Culmer, który zaczął od wyrabiania mu reputacji bankruta, a niezawodnie na tem się nie zatrzyma. Nawet na czwartkach u Czarnkowskich nie można będzie się pokazywać. Panią Czarnkowską i, ma się rozumieć, pannę Wandę musi widywać, ale nie w dniach przyjęć. Tem bardziej jest zmuszony szukać innych ludzi...
Nigdy nie czuł takiej potrzeby posiadania przyjaciół, jak w tej chwili.
Przypomniał sobie księdza Rybarzewskiego. To niewątpliwy przyjaciel. Trzeba go odwiedzić. Kazał zatelefonować po samochód i wyjechał na parę dni do Turowa.
Pierwszego zaraz dnia odwiedził proboszcza. Powiedział mu o swoim zamiarze wycofania się z życia salonowego i poszukania sobie towarzystwa ludzi, którzy tworzą istotne życie tego kraju.
— Tacy ludzie — rzekł ksiądz — są dla pana właściwem towarzystwem. Ale przecie można pogodzić jedno z drugiem. Jest pan człowiekiem młodym — nie można żyć samemi poważnemi rzeczami.
Twardowski się uśmiechnął.
— Zdaje się, że przez pewien czas salony będą dla mnie niedostępne.
Ksiądz spojrzał zdziwiony.
— Pan Culmer — ciągnął dalej Twardowski — rozpoczął ze mną walkę i zabrał się do psucia mi reputacji.
Ksiądz nagle sposępniał. Zadał parę pytań gościowi w sprawie doświadczeń, które miał ostatniemi dniami na warszawskim gruncie, potem zamilkł. Widać było, że wiadomości Twardowskiego poruszyły go głęboko. Stracił zwykłą werwę: siedział chmurny, zamyślony. Chwilami nie słyszał, co gość do niego mówił.
Twardowski opuścił proboszcza pod wrażeniem, że ten więcej się przejął od niego samego jego walką z Culmerem.
Wróciwszy do swego mieszkania w Warszawie, zastał bilet profesora Franciszka Piętki. Pamiętał go dobrze z przyjęcia u Osieckiego, na którem się poznał z Topolińskim i Kozienieckim. To był bodaj najsympatyczniejszy ze współbiesiadników. Trzeba go będzie bliżej poznać.
Tegoż popołudnia poszedł do profesora z rewizytą i szczęśliwie zastał go w domu.
Młody oryginał przyjął gościa w gabinecie, którego wygląd świadczył

89