nadzieję, że znajdzie ich rychło przez starych znajomych warszawskich, których odszuka.
Twardowski zaczął przygotowywać się do rozpoczęcia ataku. Starał się już ani chwili nie tracić.
Przyjaciele Piętki, o których ten wspominał Twardowskiemu, mieli dwa stałe, chroniczne kłopoty: brak ludzi — chodziło o jakość — i brak pieniędzy — chodziło o ilość. Przedsięwzięcia rozbijały się o brak dzielnych i umiejętnych wykonawców i o niemożność finansowania rzeczy, nawet na skromną skalę. Niezawodnie, gdyby sami byli lepszymi kierownikami, gdyby przy dobrych chęciach i dużem rozumieniu położenia i potrzeb Polski posiadali większą umiejętność przerabiania myśli na czyn, i ludziby sobie lepiej wyrobili, i środków więcej umieliby zdobyć. Na ich korzyść trzeba powiedzieć, że rozumieli słabe strony nietylko swego położenia, ale w niemałej mierze i swoje własne.
Gdy Piętka zdał im sprawę ze swojej rozmowy z Twardowskim, uznali, że profesor zrobił wielkie odkrycie. Znalazł człowieka, zawziętego na grabarzy, wiedzącego, zdaje się, dużo o nich, człowieka niepospolitej inteligencji, energicznego, a przytem mającego pieniądze i gotowego je dawać... Z tylu zaletami w jednej osobie jeszcze nie mieli do czynienia.
Zetknięcie się osobiste z Twardowskim nietylko nie osłabiło relacji Piętki, ale wzmocniło ich pojęcie o nowym nabytku. Twardowski miał ogromną siłę sugestywną, której ulegała nietylko panna Wanda Czarnkowska.
W ciągu kilku dni wszedł między nich, wziął udział w kierowaniu ich sprawami i niepostrzeżenie zaczął komenderować wszystkimi.
Wykazał im, że to, co oni nazywają, organizacją pracy i walki, jest raczej klubem porządnych ludzi. Schodzą się, znoszę sobie wiadomości o tem, co się dzieje, dyskutują, wreszcie uchwalają rozmaite rzeczy. To wszakże, co jest uchwalone, wykonywa się słabo, bez doprowadzenia rzeczy do końca; czasami zaś nic się nie robi. Za wiele się dba o pokazanie nazewnątrz swej siły i wartości, na to się poświęca najwięcej energji, skutkiem czego brak jej na rzeczy istotniejsze.
Doszedł rychło do uogólnienia, iż Polak tem się przedewszystkiem różni od Francuza, Anglika lub Niemca, że więcej dba o pozory, niż o rzecz samą, że najłatwiej wydobyć z niego energję, gdy chodzi o efekt zewnętrzny, że trud no go rozpalić do działań choćby najskuteczniejszych, ale narazie nieefektownych.
Niemniej polubił swych nowych przyjaciół i nabrał przekonania, że można z nimi wiele zrobić. Mieli oni dużo ludzi w całym kraju, ludzi odgrywających nieraz wybitną rolę w społeczeństwie, i rozporządzali wcale wpływową, choć naogół źle finansowo postawioną prasą.
Zaczął od tego, że namówił ich na wielkie zmiany w samej organizacji, w celu robienia jej istotnem narządziem czynu. Choć sam nigdy do żadnej organizacji nie należał, dzięki zmysłowi praktycznemu i logice okazał się lepszym organizatorem od innych. Popełniał błędy skutkiem nieznajomości środowiska, ale szybko je spostrzegał i natychmiast naprawiał. W krótkim czasie zdołał wywołać sporo niezadowolenia, bo ciągle ludzi popędzał, ciągle męczył, mając złudzenie, że w Polsce można żądać od ludzi takiego napięcia energji, jak na Zachodzie. Dopiero doświadczenie go