Strona:K. Wybranowski - Dziedzictwo.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nasie. Otóż ten, jak pan mówił, pański przyjaciel “drogi Alfred,” był zajadle prześladowany, a główną bronią, przeciw niemu używaną, był cały system nikczemnych oszczerstw. Pan, jego taki bliski przyjaciel, ma się rozumieć wie, co było tego przyczyną?
Culmer widział, że komedja, którą grał na początku, była chybiona, że młody Twardowski więcej wiedział, niż okazywał. Z musu stał się bardziej otwartym.
— Pański strj ukrał rzecz, która mu była powierzona, i zdradził ludzi, którzy mu zaufali.
— Panie Kulmer, niech wyrazy, których pan użył, mówiąc o moim zacnym stryju więcej z ust pańskich nie wyjdą. Jeżelim za nie pana w tej chwili nie ukarał, jak należy, to tylko dlatego, że nie chcę jescze kończyć naszej rozmowy. Zresztą, mam gorsze względem pana zamiary.
Culmer zbladł. Nie odpowiedział ani słowa.
— Ja wiem — ciągnął Twardowski — co stryj wam zabrał. Ten dokument narówni z innemi jest w mojem posiadaniu.
Tu mówił nieprawdę: miał tylko słabą nadzieję, że dokument odnajdzie wśród papierów stryja.
— Spodziewał się pan zdobyć go przy porządkowaniu papierów w Turowie. Dlatego się pan tak po przyjacielsku ofiarował do tej nudnej pracy. Niestety, wizyta, po której pana wyrzucono za kołnierz z turowskiego domu, była ostatnią.
Bolesne wspomnienie nie pomogło Culmerowi do zachowania spokoju.
— Pocoś pan przyszedł?
— Poto, by panu powiedzieć, iż walkę, którą mi wypowiedzieliście, przymuję. Postanowiliście zniszczyć mię oszczerstwami za to, żem do was nie przystał, tak jak zniszczyliście mego stryja za to, że was opuścił. Ja was będę niszczył, odsłaniając waszą nikczemność.
— Pan nas będzie niszczył... — cedził Culmer szyderczo. — Kto pan jesteś? Co pan znaczysz?... Pojedyńczy człowiek, bez stosunków, bez pozycji, bez majątku... Przeciw komu śmiesz pan rękę podnosić?...
— Niech pan nie myśli, panie Kulmer, że się porywam na wroga, którego nie znam. Ja cośkolwiek o was wiem. Przedewszystkiem znam waszą wiedzę tajemną studjowałem ją przez lat dziesięć. Tak, to były moje studja. Cóż to za wiedza?... Po ludach starożytnych, które poznawały zjawiska drogą empirki, bez rozumienia ich przyczyn, pozostało trochę ochłapów ich wiedzy, przechowywanych w tajnych organizacjach, złożonych z ciemnych połbarbarzyńców. Wyście te ochłapy odziedziczyli i niezdarnie ich używacie do imponowania ciemnym, choć pozornie wykształconym swym adeptom, do sugestjonowania ich, hipnotyzowania w waszych inicjałach, do robienia z nich swoich biernych narzędzi, nietylko w czynach, ale i w myślach, do przerabiania ludzi na bydlęta. Ale to się wkrótce skończy. Niezadługo z popularnych książek ludzie będą dowiadywali się więcej, niż wyście kiedykolwiek wiedzieli...
Culmer słuchał, coraz szerzej otwierając oczy.
— Macie ludzi wielkich? — mówił dalej Twardowski. — Nie, wy staracie się niszczyć, łamać tych, co przerastają was głowami, a na ich miejsce podstawiacie miernoty, które wydymacie drogą bezwstydnej reklamy. Od tych wydętych miernot świat dzisiaj się roi. Za waszą protekcję służą, wam tak, jak im ich mizerne zdolności pozwalają, z zaparciem się swojego sumienia, honoru i godności ludzkiej. Ale miewacie wśród siebie wielkich

112