Przejdź do zawartości

Strona:Juljusz Verne - Dwaj Frontignacy.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Marcandier (n.s.)
On mnie oszukiwał.
Frontignac.
Ale... zapozwoleniem... ja nie mam wcale chęci wyjeżdżać... cóż znowu... zresztą jeszcze zima...
Antonia (cicho)
Kaszlnij proszę cię — jeszcze mnie podejrzywa — nie uwierzył zupełnie.
Frontignac.
Co? — mam... aha! (kaszle)
Antonia.
Biedny! biedny nasz Frontignac!
Roquamor.
Drogi przyjacielu!
Marcandier (wychodząc)