Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ursiklos; stał on trzymając w ręku strzelbę i śledząc za lotem ptaków.
— Nie, tego już zanadto! — zawołali w jeden głos Sam i Seb.
— Powinienem go był zostawić wiszącego na skale, — mruknął Olivier Sinclair.
Miss Campbell nic nie rzekła, tylko gniewnie błysnęła oczami i ścisnęła usta.




Przyszedłszy do domu po nowej nieudałej próbie, miss Campbell odezwała się do swoich wujów tonem niedopuszczającym zaprzeczenia:
— Moi wujowie, pan Arystobulus Ursiklos ma zamiar mieszkać na Jonie, więc zostawimy ją całą do jego rozporządzenia.
Na te stanowcze słowa bracia Melwille nie znaleźli odpowiedzi. Oprócz tego oni sami byli niezadowoleni z młodego uczonego i zaczynali się odwracać od niego,
Kiedy wszyscy zaczęli się żegnać na dobranoc miss Campbell powtórzyła raz jeszcze:
— Jutro wyjedziemy, ja nie zostanę tu dłużej ani jednego dnia.
— Dobrze, dobrze kochana Helenko — rzekł Sam lecz dokąd mamy jechać?
— Ach Boże, czy wuj sądzi że ze świtem nie będziemy mogli opuścić Jony? Czy nie znajdzie się na brzegach Szkocyi jaki samotny kącik, gdziebyśmy mogli oddać się naszym spostrzeżeniom bez przeszkody?