Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śnie starych bardów, które mogły być tylko płodami rozwichrzonego mózgu.
— Ależ panie Ursiklosie — zawołał Sam Melwill, uczuwszy się dotkniętym słowami młodego uczonego. — Nie obrażaj naszych przodków którzy opiewali naszą starą Szkocyę.
— Posłuchajno pan ich pieśni dodał Seb i zaczął cytować swego ulubionego poetę! — „Miłuję pieśni bardów! Nie przestanę słuchać opowieści o dobrej przeszłości; one są dla mnie tem samem, co cisza pierwszych godzin poranku i co świeża rosa obmywająca zielone pagórki“....
— „Gdy słońce pieści je swojemi ostatnimi promieniami a jezioro błękitne drzemie spokojnie na dnie doliny“ dokończył Sam.
— Bracia uniesieni poezyą Ossyana, pewno nieprędkoby umilkli, gdyby im nie przerwał raptem Arystobulus Ursiklos.
— Panowie, czy widzieliście kiedy ucieleśnionemi te marzenia, które z takim entuzyazmem opiewacie w wierszach. Pewno że nie. Czy nie prawda? A czy można je widzieć? także nie! Czyż nie tak?
Na to miss Campbell odrzekła z zapałem:
Górale widzą bardzo często duchy i widziadła; one posuwają się po śliskich skałach, fruwają nad powierzchnią jezior, chłodzą się w hebrydzkich wodach bawią się wśród śnieżystych burz naszej zimy; wreszcie i „Zielony promień“ który ja chcę zobaczyć, dla czego nie mógłby być naprzykład szarfą jakiej walkiryi której szata z krańca horyzontu zapada do wód oceanu?