Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nych włościan, w pocie czoła uprawiających piaszczystą glebę i kilku rybaków których czółna ożywiają swoim widokiem opustoszałe wody archipelagu Hebrydzkiego.
— Miss Campbell, pani znajduje to miejsce lepszem od Obanu? zapytał Arystobulus Ursiklos z ironią.
— Tak mniemam! odpowiedziała panna Campbell — myśląc przy tem, że ten człowiek wyspy nie upiększy. Przez ten czas bracia Melwil odszukali coś w rodzaju gospody, dosyć znośnej, gotowej na usługi przyjezdnych, Postanowili oni zamieszkać w niej, zaś Olivier Sinclair i Arystobul Ursiklos, w braku czegoś, lepszego, pomieścili się w chatach rybackich.
Mis Campbel była w najlepszem usposobieniu a nawet maleńki pokoik z widokiem na morze, oddany do jej rozporządzenia zdawał się być nie gorszym niż wieża w Hellenburgu.
Życie naszego małego towarzystwa na wyspie ułożyło się wygodnie, prosto i wesoło. W czasie śniadania i obiadu wszyscy jego członkowie zbierali się w sali ogólnej gospody i, zgodnie ze staremi tradycyami, Patrydż i Bessa także razem siadali do stołu, co niezmiernie dziwiło Ursiklosa; lecz ze strony Olivier Sinclaira nie wywołało najlżejszego protestu. Rodzina Melwilów na wzór przeszłych czasów zaczęła tu prowadzić życie dawnych szkotów w całej jego prostocie. Odbywszy przechadzkę po wyspie i pogadawszy o dawnych dobrych czasach, o czasach, o których Arystobulus Ursiklos nie mógł mówić bez ironii — nasi znajomi zasiadali do obiadu lub śniadania.