Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/096

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W południe „Pionier“ przybił do maleńkiej zagrody zrobionej z odłamków skały. Pasażerowie wyszli na brzeg a większość ich zamierzała już za dwie godziny nazad wracać do Obanu, gdy mniejszość dobrze nam znana — zamyślała osiedlić się na Jonie.
Wyspa Jona niema przystani, w właściwem słowa znaczeniu, a małą łachę ochrania od bałwanów morskich skaliste wybrzeże. W tem-to miejscu w porze letniej buja się kilka czółen i łodzi rybackich z których korzystają goście przygodni.
Zostawiwszy pasażerów na pastwę programowi, który nakazuje w ciągu dwóch godzin obejrzeć wyspę, nasi znajomi udali się na poszukiwanie schronienia. Na Jonie nie można było spodziewać się tych wygód któremi odznaczają się wielkie miasta nadmorskie.
Trudno wyobrazić sobie, że miasteczko Jona była kolebką religii druidów, w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, i prawie nie do uwierzenia, że przybyli tutaj z Kluny mnisi przemieszkiwali tam do reformacyi. Nie można było i śladu znaleść tych budowli, które były niegdyś jakby seminaryami dla wielu znakomitych księży Wielkiej Brytanii. W którem z tych zwalisk możnaby odnaleść bibliotekę i bogate archiwa z historycznymi rzymskimi rękopisami? W obecnym czasie na Jonie nic innego, oprócz ruin, znaleść nie można, a jednak było to miejsce w którem tkwiły korzenie drzewa — cywilizacyi, rozpuszczającego swe gałęzie nad mieszkańców północnej Europy. Z byłego niegdyś opactwa św. Kolumbana pozostała tyłko wyspa Jona, po której błąka się kilka dziesiątków nieokrzesa-