Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak — ale to trzeba tak zrobić, żeby oni tego nie zauważyli.
Oniby się bardzo zmartwili gdyby przegrali.
— Ależ pozwól pani — zamruczał Arystobulus Ursiklos — wystudyowałem krokiet geometrycznie i mogę się tem pochwalić! Ja zrobiłem wyliczenie długości linij, wielkości łuków i mam pretensyę....
— A ja mam tylko jedno życzenie: sprawić przyjemność moim kontrpartnerom. Zresztą oni grają doskonale, uprzedzam pana o tem, — i wątpię czy pańska nauka zwycięży ich zręczność.
— Zobaczymy — mruknął uczony, postanowiwszy w głębi duszy nie poddawać się — pomimo prośby miss Campbell.
Tymczasem przyniesiono na placyk wszystkie przedmioty potrzebne do krokieta: młotki, kule, łuki, numery.
— Ciągnijcie państwo losy! zakomenderował Sam, gdy numery złożone były w kapeluszu.
Brat Sam miał zaczynać grę. Zażywszy tabaki, z miną uroczystą przystąpił do gry. Dosyć było zobaczyć jak on lekko się nachylił, głowę zwrócił na bok, jak ściągnął nogi zgiąwszy cokolwiek kolana dla lepszej równowagi — aby poznać w nim prawdziwego amatora gry w krokieta.
Opisawszy młotkiem półokrąg w powietrzu, Sam uderzył w kulę i kula przeszła zrazu dwoje wrót a przeszedłszy trzecie, przystanęła w czwartych. Jak na początek było to znakomite i w tłumie przypatrujących się dały się słyszeć pochwalne głosy. Przyszła kolej na