Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I w istocie, w łodzi było dwóch ludzi: nieszczęśliwi, bezskutecznie walczyli ze wściekłym prądem, który ich unosił na odmęt; mieli oni wprawdzie żagiel, lecz z powodu zupełnego braku wiatru, ten nie mógł ich wyprowadzić z niebezpiecznego przesmyku.
— Kapitanie! — zawołała miss Campbell przecież nie możemy tych nieszczęśliwych skazać na zagładę! Oni zginą, jeżeli ich zostawim samym sobie. Należy im pomódz, koniecznie. My powinniśmy ich ocalić!
Wszyscy pasażerowie byli tego samego zdania co miss Campbell i dlatego z natężeniem oczekiwali na odpowiedź Kapitana.
— „Glengarry“ nie może ryzykować iść na wiry Corryvrekan, mówił kapitan, — lecz jeżeli posuniemy się do szalupy, o ile można najbliżej, to może nam się uda ją uratować, i obróciwszy się do pasażerów, powiódł po nich pytającem spojrzeniem, jakgdyby od nich spodziewał się rady.
Miss Campbel powtarzała z naleganiem:
— Powinniśmy, my powinniśmy śpieszyć do nich z pomocą. Sądzę, że wszyscy będą ze mną jednego zdania. Tu idzie o życie dwóch ludzi, których może uda nam się wyratować. Ach kapitanie, proszę pana!
— Tak! Tak! — krzyknęło jednogłośnie kilku pasażerów, wzruszonych gorącą prośbą młodej panienki.
— Kapitan znowu przytknął do oka podręczną lunetę i zaczął patrzeć w stronę niebezpiecznego przesmyku.
— Sterniku! Baczność! Na prawo ster! zakomenderował, i statek zwolna zwracał się na prawo w stro-