Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wzrok jej napróżno szukał krańca horyzontu, gdzieby niebo łączyło się z morzem: ona go widzieć nie mogła bo go zakrywały przed nią brzegi zatoki z rozrzuconemi na nich osadami Hellenburga i z zamkiem Newark. Widok ten nie mógł być dla panny Campbell zajmującym, ponieważ widziała go już ze sto razy z wieży zamku i jej zdawało się, że parowiec posuwa się nie po zatoce lecz po strumieniu płynącym w parku pałacowym. Ujście Greenock w którem stały setki okrętów nie mógł jej interesować, chociaż zajmował innych pasażerów „Kolumbii.“ Co ją obchodziło miasto w którem urodził się sławny Watt, chociażby statek przepływał tuż koło tego miasta.
Lecz oto parostatek minął już te dawno znane miejscowości i miss Campbell zaczęła uważniej patrzeć w dal i jakby studyować kapryśnie wijące się brzegi cieśnin któremi porznięte jest pobrzeże hrabstwa Argyle podobnie jak brzegi Norwegii. Młoda dziewczyna szukała oczami zwalisk Levenu. Co właściwie ściągało jej uwagę? Pragnęła ona pierwsza zobaczyć strażnicę Klok, oświecającą ujście Firth-of-Clayde. Nareszcie ukazała się latarnia z poza zakrętu rzeki: podobną była do lampy — olbrzyma.
— Klok! wujaszku Samie! Klok! Klok!
— Rzeczywiście Klok! Klok! zawtórzyli wujaszkowie.
— Morze! wujaszku Sebie.
— Tak, istotnie morze — odpowiedział Seb.
— Jak to pięknie!...