Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/034

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Miesiąc sierpień uważanym jest w Szkocyi za najodpowiedniejszą porę do podróżowania, mianowicie do ulubionych wycieczek po rzece Klaydzie. Były tam rodziny w całym składzie: młode, wesołe panienki, młodzieńcy o poważnem wejrzeniu, dzieci nawykłe już do podróżowania; pastorowie w wysokich, czarnych jedwabnych cylindrach, w długich surdutach ze stojącemi kołnierzami i w białych krawatach; fermerzy w szkockich biretach, około pół tuzina cudzoziemców, ociężałych niemców i dwóch czy trzech wesołych francuzów, którzy odznaczali się uprzejmością nawet po za granicami Francyi.
Gdyby miss Campbell była podobną do większości swoich współrodaczek, to usiadłaby w jakim kąciku i nieruszając się z miejsca i nieodwracając nawet głowy, nasycałaby się malowniczemi widokami brzegów Klaydy, przeciągającemi przed nią jak panorama. Lecz ona nie lubiła siedzieć na jednem miejscu i dlatego przechadzała się po parostatku tam i nazad, dzieląc się swojemi spostrzeżeniami z wujami, którzy interesowali się wszystkiem tem, co ją zajmowało. Oni bowiem sądzili, że i to wchodzi w zakres ich obowiązków opiekuńczych; tylko z rzadka zażywali tabakę jakby dla podtrzymania dobrego usposobienia ducha.
Pani Betta i Patrydż usiadłszy na pokładzie, rozmawiali po przyjacielsku i przypominali sobie dawne dobre czasy, kiedy czyste niebo nad Klaydą nie było obleczone chmurami dymu węglowego z fabryk, kiedy huczący odgłos młotów nie rozlegał się po niej, a spo-