Strona:Juljusz Verne-Zielony promień.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Za dwa dni — poprawił drugi.
— Nie, jutro pojedziemy odrzekła miss wstając z krzesła — gdy właśnie zabrzmiał dzwonek zwołujący mieszkańców zamku na obiad.
— Jutro, to niech będzie jutro — powiedział brat Sam.
— Ja chciałbym już tam być zaraz! — zawołał Seb.
Mówił on prawdę. Lecz dlaczego bracia okazali taką skwapliwość do jazdy do Oban? O tem tylko oni sami wiedzieli. Miss Campbell nie podejrzewała nawet, że w Obanie miała się spotkać z młodzieńcem, którego wujowie wybrali jej na męża, z jednym z młodych ludzi najuczeńszych, a od siebie powiedzmy: najnudniejszych. Tej ostatniej okoliczności nie dostrzegli, przebiegli staruszkowie; oni sądzili, że miss Campbel znudziwszy się bezowocnem oglądaniem zachodu słońca, porzuci swój zapał i skończy na tem, że wyciągnie rękę do ich protegowanego.
A chociażby Helena przeniknęła zamysły swoich wujów, to uczony Arystobulus Ursiklos bynajmniej nie krępowałby jej swoją obecnością w Obanie.
— Beth!
— Bess!
— Betsi!
— Betti!
Znowu rozległo się po salonie, lecz na ten raz niepotrzeba było czekać, gdyż na zawołanie ukazała się sama pani Bess, której wydano rozkazy tyczące się przygotowań do podróży.
I rzeczywiście należało się spieszyć, póki barometr stał wysoko; jeżeliby się wybrać w drogę zrana naza-