Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/411

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ujrzeli dzikich, ale i tamci ich dostrzegli, bo znów powtórzył się krzyk, do którego dołączyło się szczekanie psów i cała zgraja, próbując bezskutecznie zejść po skale przy Ware-Atona, śpieszyła poza ogrodzeniem fortecy i rozpierzchła się najkrótszemi ścieżkami za uciekającymi przed jej zemstą więźniami.






LXII.

GÓRA TABU.


Do wierzchołka góry pozostawało jeszcze z jakie sto stóp; dosięgnąć go jak najprędzej było celem uciekających, by mogli się schronić przed oczyma dzikich na przeciwnej stronie góry. Spodziewali się znaleźć tam przełęcze dostępne, umożliwiające im dotarcie do dalszych szczytów, zlewających się wdali w jeden węzeł górski, którego szczegóły wyjaśniłby im niezawodnie biedny Paganel, gdyby był z nimi. Podniecani przez zbliżające się wrzaski, śpieszyli pod górę. Horda zbliżała się.
— Odwagi, odwagi, przyjaciele! — wołał Glenarvan, pobudzając towarzyszów głosem i gestami.
W niespełna pięć minut stanęli na szczycie i tam dopiero obejrzeli się, aby rozejrzeć się w położeniu i puścić się w kierunku, mogącym zwieść Maorysów.
Z tej wysokości wzrok ich mógł objąć całe jezioro Taupo, ciągnące się ku zachodowi w malowniczych ramach górzystych. Z północy były szczyty Pirongia; z południa buchający ogniem krater Vongariro, ale od wschodu wzrok zatrzymywał się, nie mogąc przebić szczytów i grzbietów, tworzących Wahiti-Ranges, ten wielki łańcuch gór, którego ogniwa nigdzie nieprzerwane opasują całą północną część wyspy, od cieśniny Cooka aż do wschodniego przylądka. Trzeba zatem było zejść po przeciwnej stronie góry i zapuścić się w ciasne wąwozy, bez żadnego wyjścia z nich. Glenarvan rzucił naokoło siebie wzrokiem stroskanym. Mgły już nie było, wzrok jego sięgał zatem bez żadnej przeszkody do drobniejszych zaklęsłości gruntu. Najmniejszy ruch dzikich nie mógł ujść jego spojrzenia.
Gdy stanęli na szczycie, krajowcy byli już tylko o pięćset stóp oddaleni od nich. Jakkolwiek krótki był przystanek, Glenarvan nie mógł go przedłużyć; wycieńczeni zbiegowie musieli uciekać, z obawy, by ich nie osaczono.
— Schodźmy! — nalegał. — Schodźmy! zanim przetną nam drogę.