każdym razem. W marcu tego samego roku 1827 sławny Dumont d'UrviIle, dowódca okrętu Astrolabe, przepędził bezkarnie, acz bezbronny, kilka dni na lądzie między krajowcami; zamieniał z nimi podarunki i pieśni, sypiał w ich chatach i pracował bez przeszkody nad zdejmowaniem planów, z których powstały w zakładach marynarki piękne mapy. Tymczasem zaraz roku następnego przybyły w tamte strony bryg angielski Hawes pod kapitanem John Jamesem, który zbliżył się do zatoki Wysp i zwrócił się ku przylądkowi wschodniemu, wiele ucierpiał od zdradliwego naczelnika krajowców, Enararo. Wielu z osady okropną zginęło śmiercią.
Z tych sprzecznych z sobą wypadków, z tych przejść od łagodności do barbarzyństwa trzeba wnosić, że okrucieństwo Nowo-Zelandczyków często bywało tylko odwetem. Dobre lub złe stosunki zależały od dobrych lub złych dowódców europejskich. Zdarzały się zapewne ze strony krajowców napady bez powodu; ale częściej była to zemsta, wywołana przez postępowanie Europejczyków, i na nieszczęście spadała kara najczęściej na tych, którzy na nią nie zasłużyli.
Po d'Urville'u dopełnił etnografji stron tamtych zuchwały badacz, który ze dwadzieścia razy obiegł ziemię; ten koczownik, cygan naukowy, to Anglik Earle. Zwiedzając nieznane okolice dwu wysp,
nie miał powodu osobistego do żalenia się na krajowców, ale bywał często świadkiem scen ludożerczych. Nowo-Zelandczycy pożerali się wzajemnie ze wstrętną rozkoszą. To samo dostrzegł w 1831 r. kapitan Laplace podczas spoczynku swego w zatoce Wysp. Bitwy bywały tam wówczas straszniejsze, niż poprzednio, bo dzicy z dziwną dokładnością umieli już posługiwać się bronią ognistą. To też okolice Ika-Na-Maoui, kwitnące dawniej, zmieniły się w głęboką pustynię. Całe plemiona zniknęły, jakby trzoda baranów, upieczone, zjedzone. Daremnie misjonarze usiłowali pokonać tę skłonność krwiożerczą. Od 1808 r. towarzystwo Church Missionary wysyłało najzręczniejszych ajentów — bo tak najwłaściwiej ich nazwać — do głównych stacyj na północnej wyspie; barbarzyństwo jednak krajowców zmusiło misjonarzów do zaniechania swego posłannictwa. Dopiero w 1814 r. Marsden (opiekun Doua-Tary), Hali i King, wylądowawszy w zatoce Wysp, nabyli od naczelników dwieście akrów gruntu za dwanaście siekier żelaznych i założyli tam siedlisko misji anglikańskiej. Trudno szło z początku; ale przynajmniej życie misjonarzów uszanowali krajowcy, przyjmowali od nich naukę i pomoc, a kilku bardzo srogich złagodniało. Nawet wdzięczność rozbudziła się w tych sercach nieludzkich; do tego nawet przyszło, że w 1824 roku bronili krajowcy swoich „ariki”, jak nazywali misjonarzów, przed gwałtami ze strony nieokrzesanych majtków, którzy ich lżyli i traktowali brutalnie. Tak więc misje rozwijały się z biegiem czasu, pomimo obecności zesłańców, zbiegłych z Port Jackson i demoralizujących krajowców. W 1831 r. Dziennik
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/338
Wygląd
Ta strona została przepisana.