Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/330

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i Mangles wsiedli na czółno i popłynęli ku statkowi, który stał nie dalej, niż o parę węzłów od brzegu.
Był to bryg, o pojemności 250 tonn, zwany Macquarie, służył do żeglugi między różnemi portami Australji i Nowej Zelandji. Jego dowódca przyjął gości dosyć twardo; spostrzegli zaraz, że mają do czynienia z człowiekiem nieokrzesanym, którego postępowanie nie wyróżniało go z pośród pięciu majtków, jakich miał na pokładzie. Gruba i czerwona twarz, ręce potężne, nos spłaszczony, oczy zapadłe, usta zbrudzone fajką, mina zuchwała, wszystko to czyniło z pana Willa Halleya postać nieprzyjemną. Ale nie było wyboru, że zaś szło o podróż tylko kilkodniową, można więc było na to nie zważać.
— Czego wam potrzeba? — pytał Will Halley nieznajomych, wstępujących na pomost jego statku.
— Gdzie kapitan? — zapytał John Mangles.
— To ja — rzekł Halley — więc cóż?
Macquarie płynie do Aucklandu?
— Tak; więc cóż?
— Co wiezie?
— Wszystko, co się kupuje i sprzedaje. Więc cóż?
— Kiedy odjeżdża?
— Jutro podczas południowego odpływu. Więc cóż?
— Czy nie wziąłby pasażerów?
— Jak jakich i to, gdyby przystali na pożywienie, jakie jest na statku.
— Mieliby swoje.
— Więc cóż?
— Jakto cóż?
— A ma się rozumieć. Ilu ich jest?
— Dziewięć osób, a między niemi dwie panie.
— Ja nie mam dla nich kajut.
— Pomieszczą się w ich braku na pomoście.
— Więc cóż?
— Więc zgoda? — rzekł Mangles niezmieszany prostactwem żeglarza.
— To się zobaczy — brzmiała odpowiedź.
Will Halley przeszedł kilka razy po pokładzie, stukając silnie butami ciężko podkutemi, poczem nagle zwrócił się do Johna.
— Ile mi dacie? — spytał.
— A ile żądacie? — odparł John.
— Pięćdziesiąt funtów.
Glenarvan dał znak, że się zgadza.
— Niechże będzie pięćdziesiąt funtów — rzekł John.
— Ale nic więcej. prócz miejsca — dodał Halley.
— Nic więcej.
— Żywność osobno.