Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Glenarvan przeszukał kieszenie chorego, lecz nie znalazł listu, adresowanego do Tomasza Austina.
Noc przepędzono bardzo niespokojnie. Obawiano się co chwila, aby ranny nie umarł. Pożerała go gorączka; lady Helena i Marja Grant, jak dwie siostry miłosierdzia, nie odstępowały go ani na chwilę. Nigdy może chory nie był lepiej pielęgnowany.
Z nadejściem dnia deszcz przestał padać, lecz niebo okrywały jeszcze gęste chmury. Grunt zasłany był odłamkami gałęzi; glina przemiękła usuwała się z pod nóg; przystęp do wozu był coraz trudniejszy, ale zato wóz już nie mógł zagłębiać się bardziej.
O świcie John Mangles, Paganel i Glenarvan ruszyli na zwiady w okolice obozowiska; zwrócili się najprzód na drogę, zbroczoną jeszcze świeżemi krwi śladami, ale nigdzie nie spostrzegli nic, coby zdradzało obecność złoczyńców. Dotarli aż do miejsca, w którem napadu dokonano; tam leżały na ziemi dwa trupy, przeszyte kulami Mulradyego; w jednym z nich poznano kowala z Black-Point. Wstrętny był widok twarzy jego, śmiercią zmienionej.
Glenarvan nie chciał już dalej posuwać swych poszukiwań. Roztropność nie pozwalała mu zbytecznie się oddalać. Powrócił więc do wozu, myśląc o trudnem położeniu, w jakiem się znajdowali.
— Ani myśleć — rzekł — o wysyłaniu drugiego posłańca do Melbourne.
— A jednak trzeba koniecznie, milordzie — powiedział John Mangles — ja sam popróbuję przejść tam, gdzie nie udało się mojemu majtkowi.
— Nie, kapitanie! to być nie może; a nawet nie mamy konia, na którym mógłbyś przejechać te dwieście mil.
I w rzeczy samej koń Mulradyego, jedyny, jaki pozostał po wypadku swego jeźdźca, nie powrócił. Czy padł pod ciosami złoczyńców? Czy zabłąkał się w pustyni? Czy też sami zbójcy zatrzymali go dla siebie.
— Cokolwiek bądź przytrafi się dalej — mówił Glenarvan — nie rozłączymy się już więcej. Czekajmy osiem, a choćby i piętnaście dni, dopóki wody Snowy nie powrócą do normalnego swego poziomu; wtedy powoli dostaniemy się do zatoki Twowold[1], a stamtąd pewniejszą już drogą wyślemy do Duncana rozkaz połączenia się z nami.
— Podzielam w zupełności to zdanie — powiedział Paganel.
— Tak, moi drodzy — mówił Glenarvan — już się więcej nie rozłączajmy. Człowiek zawiele jest narażony, puszczając się sam jeden na tę pustynię, opanowaną przez zbójów. Niechaj Bóg tylko zachowa przy życiu biednego naszego majtka i nas nie wypuszcza ze swej opieki.

Glenarvan podwójnie miał słuszność: najpierw, że nie pozwalał na dalsze usiłowania odosobnione, a następnie, że postanowił cze-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Twofold.