Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nazajutrz, to jest 9-go stycznia, pomimo najuroczystszych zapewnień geografa, orszak podróżny nie bez wielkiej trudności rozpoczął przejście Alp. Trzeba było iść naoślep i brnąć coraz dalej w ciasne i głębokie wąwozy, które wkońcu mogły doprowadzić do miejsca niemożliwego do przebycia.
Ayrton w niemałym już był kłopocie, gdy na szczęście, po godzinnym przeszło, utrudniającym pochodzie, na jednej ze ścieżek górskich ukazała się licha oberża.
— Doprawdy — zawołał Paganel — wątpię, aby właściciel tej karczmy robił majątek w podobnem miejscu! Naco się tu ona przydać może?
— Nato, aby nam dać objaśnienia o drodze — odpowiedział Glenarvan. — Wejdźmy!
Glenarvan w towarzystwie Ayrtona wszedł do oberży. Gospodarz w Bush - Inn (taka nazwa widniała na szyldzie) — był to człowiek ordynarny, z twarzą odrażającą, dowodzącą, że lubił gin, brandy i whisky, a w karczmie swojej zwykł był widywać samych tylko wędrownych hodowców bydła lub ludzi dozorujących stada.
Cierpko odpowiadał na zapytania, ale odpowiedzi jego wskazały dostatecznie Ayrtonowi kierunek drogi. Glenarvan kilku koronami[1] wynagrodził oberżyście przysługę i już miał wyjść z oberży, gdy nagle uwagę jego zwrócił afisz, przylepiony na murze.
Było to obwieszczenie policji kolonjalnej o wyłamaniu się i ucieczce złoczyńców z Perth, zapewniające sto funtów szterlingów wynagrodzenia temu, ktoby ujął i wydał dowódcę ich Ben Joyce'a.
— Prawdziwie — rzekł Glenarvan do kwatermistrza — wartoby powiesić tego nędznika.
— A lepiej jeszcze schwytać go! — odpowiedział Ayrton — sto funtów, to sumka znakomita! Nie dałbym tyle za niego.
— Co zaś do oberżysty — odparł Glenarvan — nie ufałbym mu nawet pomimo tego afisza.
— Ani ja — dorzucił Ayrton.
Glenarvan z kwatermistrzem powrócili do wozu. Skierowano się ku punktowi, w którym kończy się droga do Lucknow. Wiło się tam wąskie przejście, przecinające ukośnie łańcuch górski. Zaczęto się niem wdzierać wyżej.
Wejście było bardzo przykre. Nieraz musiały panie opuszczać wóz, a mężczyźni zsiadać z koni; trzeba było rękami obracać ciężkie koła i popychać wóz naprzód — zatrzymywać się dość często na

spadkach niebezpiecznych, wyprzęgać woły, podkładać coś pod koła wozu, grożącego stoczeniem się na dół — i nieraz Ayrton musiał używać pomocy koni, już i tak ledwie wlokących nogi z utrudzenia.

  1. Crown — 2½ szylinga.