Barven. Wody tam było poddostatkiem w licznych strumieniach i rzeczkach, wpadających do rzeki Oven, płynącej w kierunku północnym do łożyska Murrayu. Zarówno udawała się tam hodowla bydła, jak i uprawa gruntu. Na dziesięciu tysiącach akrów (15.000 morgów)
ziemi, doskonale podzielonej, mieszały się produkty krajowe i egzotyczne, a kilka miljonów zwierząt tuczyło się na bujnych pastwiskach. Dlatego też produkty stacji Hottam zawsze były wysoko cenione na
targach w Castlemaine i Melbourne.
Gdy bracia Petterson kończyli swoje opowiadanie, mieszkanie ich ukazało się na końcu alei, wysadzonej kazaurynami.
Był to prześliczny domek z drzewa i cegły, otoczony klombami emerofilów. Kształtem przypominał wytworną willę szwajcarską, otoczoną dokoła werandą, obwieszoną chińskiemi lampami, jak starożytne impluvium. Przed oknami rozwijały się osłony różnokolorowe, jakby kwieciem zasłane, wabiące zalotnie oko. Na trawnikach i klombach wznosiły się kandelabry bronzowe z pięknemi latarniami. Za nadejściem nocy cały ten park jaśniał białem światłem gazowem, z małego gazometru, ukrytego wśród majolisów i paproci drzewiastych.
Zresztą nie było widać nigdzie ani chat czeladzi, ani też stajen lub szop; nic, coby wykazywało zajęcia rolne. Wszystkie te budynki,
prawdziwe miasteczko, złożone z dwudziestu przeszło chat i domków — leżały o ćwierć mili, w głębi niewielkiej doliny i z domem właścicieli połączone były drutami elektrycznemi dla natychmiastowej komunikacji. Dwór sam otoczony był laskiem drzew egzotycznych.
Za aleją, kazurynami wysadzoną, żelazny, elegancki mostek, rzucony na strumieniu szemrzącym, prowadził do parku. Na spotkanie podróżnych wyszedł marszałek dworu o minie poważnej; otwarły się drzwi domu w Hottam, a goście weszli do wspaniałych apartamentów, ukrytych pod tą osłoną cegieł i kwiatów.
Oczom ich przedstawił się cały prżepych życia artystycznego i magnackiego. Z przedpokoju, zawieszonego przyborami myśliwskiemi i sportowemi, wchodziło się do obszernego salonu o pięciu oknach. Tam stał fortepian, zarzucony nutami i dawniejszych i najświeższych wydań; stalugi z malowidłami rozpoczętemi, postumenty z posągami marmurowemi; na ścianach kilka obrazów pendzla mistrzów flamandzkiej szkoły; pod nogami dywany miękkie jak trawnik;
kobierce, przedstawiające powabne sceny z mitologji, z pułapu zwieszał się duży świecznik staroświecki. Kosztowne fajansy, drogocenne puhary kunsztownej roboty, tysiące drobiazgów drogich i delikatnych,
jakich nie można się było spodziewać znaleźć w Australji, wszystko to dowodziło poczucia piękna, jak równie dbałości o przyjemność i wygodę. Co tylko mogło się podobać i rozweselić nudę wygnania
dobrowolnego, a zarazem przypominać nawyknienia europejskie,
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/286
Wygląd
Ta strona została przepisana.