Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zwykle tak nieruchomą. Czy odczuwał zbliżanie się włóczęgów indyjskich, albo też jaguara i innych zwierząt niebezpiecznych, nierzadko spotykanych w sąsiedztwie rzek? Ostatnie przypuszczenie wydało mu się widać prawdopodobne, bo szybko rzucił okiem na nagromadzony zapas paliwa, a widząc, że ten nie na długo wystarczyć może, zatrwożył się na samą myśl nadejścia dzikich bestyj, rozzuchwalonych ciemnością.
Nie można było nic innego robić, jak tylko czekać. Thalcave oparł łokcie na kolanach, na dłoniach twarz i wytężył wszystkie swe zmysły, jak człowiek, którego ze snu zbudziła nagła trwoga.
Przeszła godzina. Każdy na miejscu Thalcave'a byłby, wobec zupełnej ciszy w powietrzu, rzucił się na posłanie; lecz tam, gdzie obcy niczego się niedomyślał, instynkt wrodzony Indjanina przeczuł i odgadł bliskie niebezpieczeństwo.
Gdy tak czuwał bacznie, koń jego zarżał głucho i nozdrza wyciągnął, jakby coś wietrzył. Patagończyk podniósł się szybko.
— Thauka czuje nieprzyjaciela — rzekł sam do siebie i zaczął się rozglądać po równinie. Cicho tam jeszcze było, ale niezupełnie spokojnie. Thalcave dostrzegł cienie, ostrożnie przesuwające się przez gęstwinę trawy. Tu i owdzie błyszczały jasne jakieś punkty, krzyżujące się w różnych kierunkach. Przelotne te gwiazdki można było wziąć za lampyry (owady fosforyczne), tak gęsto w tamtych stronach ukazujące się wśród nocy. Lecz Thalcave nie omylił się — wiedział on, z jakim ma do czynienia nieprzyjacielem; nabił swój karabin i stanął na czatach tuż przy ogrodzeniu.
Niedługo czekał. Dziwny, okropny wrzask, będący połączeniem wycia i szczękania, rozległ się na pampie. Odpowiedzią na niego był wystrzał z karabinu, po którym nastąpił hałas piekielny.
Glenarvan i Robert, zbudzeni nagle, zerwali się z posłania.
— Co to jest? — zawołał młody Grant.
— Czy Indjanie? — spytał Glenarvan.
— Nie — odpowiedział Thalcave — są to aguary.
Robert spojrzał na Glenarvana i powtórzył zdziwiony: — Aguary?
— Tak jest — mówił Glenarvan — są to czerwone wilki pampy.
Obaj pochwycili za broń i przyłączyli się do Indjanina. Wskazywał on im równinę, z której dochodziło okropne wycie.
Robert mimowolnie cofnął się o krok.
— Czy obawiasz się wilków, chłopcze? — zapytał Glenarvan.
— Nie, milordzie — odpowiedział Robert głosem pewnym — zresztą przy tobie niczego się nie obawiam.
— Tem lepiej. Aguary nie są to zwierzęta zbyt niebezpieczne — i gdyby nie taka ich liczba, nie lękałbym się ich wcale.
— Cóż to znaczy! — powiedział Robert — jesteśmy dobrze uzbrojeni, niechaj się zbliżą.