Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Takie to schronienie znaleźli towarzysze Glenarvana (str. 139).

wyskoczyć na pierwsze skinienie swego pana. Cisza zupełna panowała w ogrodzeniu, i tylko węgle dogorywającego ogniska, powoli gasnąc, rzucały ostatnie swe blaski, rozjaśniające chwilami ciemność milczącą.

Jednakże około godziny dziesiątej Indjanin obudził się po śnie krótkim i, utkwiwszy pod ściągniętemi brwiami oczy w punkt jeden, nastawił ucha w stronę stepu. Widocznie starał się zbadać dźwięk jakiś nieuchwytny. Wkrótce wyraz niepokoju wystąpił na twarz jego,