Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/522

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w których my tylko, ja i moi towarzysze, nie mamy żadnego udziału. A i wtedy nawet gdy serca nasze mogły uderzyć dla pana, wzruszone widokiem twojej boleści, lub zachwycone dziełami genijuszu i męztwa — musieliśmy tłumić w sobie choćby najmniejsze oznaki owej sympatyi, którą wzbudza wszystko co dobre i piękne, bez względu na to czy pochodzi od przyjaciela, czy wroga. Owóż to uczucie, że jesteśmy obcy wszystkiemu co pana dotycze, czyni położenie nasze nieznośnem, niemożliwem nawet dla mnie; ale szczególniej nieznośnem dla Ned-Landa. Każdy człowiek, już przez to samo że jest człowiekiem, wart aby o nim myślano! Czyż pan zadałeś sobie pytanie, ileto mściwych projektów zrodzić mogła miłość wolności i nienawiść niewoli, w takiej naturze jak Kanadyjczyka; o czem mógł myśleć, co zamierzać czego próbować?
Zamilkłem. Kapitan Nemo powstał.
— Niech Ned-Land myśli, zamierza, próbuje co mu się podoba: mniejsza, o to. Nie ja go szukałem. Nie dla mojej przyjemności trzymam go na statku. Co zaś do pana, panie Arronax, należysz pan do tych ludzi, co zdolni są wszystko zrozumieć, nawet milczenie. Nie mam nic więcej panu do powiedzenia. Niechaj rozmowa nasza w tym przedmiocie, będzie zarazem ostatnią, bo drugi raz nie mógłbym nawet pana wysłuchać.
Wyszedłem. Począwszy od tego dnia, położenie nasze stało się bardzo drażliwe. Powtórzyłem moją rozmowę towarzyszom.
— Wiemy teraz — rzekł Ned — że nie możemy się niczego spodziewać od tego człowieka. Nautilus zbli-