Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/502

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakto! — zawołał Conseil — kałamarznice, proste kałamarznice z gromady głowonogich?
— Nie — odparłem — mątwy potężnych rozmiarów. Ale przyjaciel Land musiał się omylić, bo nic nie widzę.
— Szkoda — odezwał się Consel — bo radbym przypatrzeć się z bliska jednej z owych mątw, o których słyszałem, że zdolne są nawet pociągnąć okręt na dno otchłani. Zwierzęta te nazywają się krak…
Krak będzie dosyć — wtrącił szydersko Kanadyjczyk.
— Krakeny — dokończył Conseil — niezważając na żart towarzysza.
— Nigdy nie uwierzę — rzekł Ned-Land — żeby istniały takie zwierzęta.
— Czemu nie — odparł Conseil. — Wszak wierzyliśmy w pańskiego narwala.
— Byliśmy w błędzie, Conseilu.
— Zapewne, lecz tylu innych dotychczas jeszcze w niego wierzy.
— To prawda, Conseilu! Ale co do mnie, postanowiłem nie przypuszczać istnienia tych potworów, chyba wtedy, gdy sam je wezmę pod skalpel.
— A więc — zapytał Conseil — pan nie wierzy w olbrzymie mątwy?
— A któż u dyabła kiedy w nie wierzył! — krzyknął Kanadyjczyk.
— Bardzo wielu, przyjacielu Nedzie.
— Ale nie rybacy. Uczeni… to może.
— Przepraszam Nedzie, rybacy i uczeni.
— Ależ ja który teraz do ciebie mówię — rzekł Conseil z najpoważniejszą w świecie miną — pamiętam