Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/447

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mo, bo nie lubi przelewać bezużytecznie krwi niewinnych stworzeń.
— Ma słuszność.
— Zapewne; ale powiedz mi Conseilu, czyś jeszcze nie poklasyfikował tych wspaniałych okazów fauny morskiej?
— Pan dobrze wie — odparł Conseil — żem nie bardzo biegły w praktyce. Gdyby pan chciał mi powiedzieć ich nazwy.
— Sąto foki i morsy.
— Dwa rodzaje należące do familii płetwonogich, rzęd mięsożernych, grupa pazurowatych, podgromada ssących doskonałych, gromada ssących, dział kręgowych — wyrecytował szybko mój uczony Conseil.
— Dobrze Conseilu — odpowiedziałem — ale te dwa rodzaje: foki i morsy, dzielą się jeszcze na gatunki, i jeśli się nie mylę, będziemy tu mieli sposobność je poznać. Chodźmy dalej.
Była godzina ósma zrana. Zostawało nam jeszcze cztery godziny do chwili, w której słońce mogło być obserwowane. Zwróciłem się ku obszernej zatoce, zachodzącej półkolem w granitowe skały wybrzeża.
Tutaj, śmiało rzec mogę, jak okiem zasięgnął dokoła, ziemia i kry natłoczone były ssącemi morskiemi — i mimowoli szukałem wzrokiem starożytnego Proteusza, mitologicznego pasterza, strzegącego te niezliczone trzody Neptuna. Byłyto głównie foki. Tworzyły one oddzielne grupy: tu samiec i samica, tam ojciec czuwający nad rodziną, matka karmiąca piersią małe, kilkoro młodych, urosłych już w siłę, używających swobody o parę kroków. Żeby się przenieść z miejsca na miejsce, robiły drobne podskoki kurcząc