Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/442

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak panie — odparł kapitan — i nie waham się dotknąć stopą tej ziemi biegunowej, bo dotychczas żadna istota ludzka nie zostawiła na niej śladu swych kroków.
Rzekłszy to, wyskoczył lekko na piasek. Silne wzruszenie przyspieszało mu bicie serca. Wdrapał się na skałę sterczącą na pochyłości małego przylądka, i ze skrzyżowanemi na piersiach rękami, pałającem wejrzeniem, nieruchomy, milczący — zdawał się obejmować w swe posiadanie te kraje południowe. Po pięciu minutach takiego zachwytu, zwrócił się ku nam.
— Czy zechcesz pan? — zawołał na mnie.
Wyszedłem na brzeg z Conseilem; dwaj ludzie jego zostali w łodzi.
Grunt na znacznej przestrzeni składał się z czerwonawego tufu, jakby powstałego ze startej cegły, i pokryty był żużlem, kawałkami lawy, i pumeksem. Niepodobna było nie poznać jego wulkanicznego pochodzenia. Miejscami, lekkie dymice wydzielające zapach siarki, świadczyły że ognie wewnętrzne zachowały jeszcze swą siłę wybuchową. Wdrapawszy się jednak na wysoką urwistość, nie spostrzegłem w kilkomilowym promieniu żadnego wulkanu. Wiadomo że w tych okolicach południowych, James Ross znalazł w pełnem działaniu kratery Erebusa i Terroru, pod sto sześćdziesiątym siódmem stopniem długości i 77° 32’ szerokości.
Roślinność na tym pustym lądzie, wydała mi się nader ograniczoną. Kilka mchów z gatunku Usnea melanoxantha, rozpościerało się po czarnych skałach. Pewne mikroskopijne, zarodkowe roślinki, rodzaj komórek rozłożonych pomiędzy kwarcowemi skorupkami;