Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/428

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiały się oku to w różnych barwach promieni słonecznych ukośnie padających, to w tumanach mgły szarej lub w huraganie śnieżystym. Ze wszech stron dawały się słyszeć potężne pękania, łoskot walących się gór lodowych, zmieniających przeto wejrzenie krajobrazu. Jakbym patrzył na dyoramę.
Jeśli podczas tych łomotów Nautilus był w głębi wód, to odgłosy dochodziły do nas przerażające gwałtownością, a walenie się mas lodowych wzruszało wodę do znacznej bardzo głębokości. Wówczas Nautilus zataczał się lub kołysał w swej długości, oddany na wolę przemożnej siły wód wstrząśniętych. Niejednokrotnie, nie widząc żadnego już przejścia, myślałem żeśmy stanowczo zamknięci zostali między lodami — ale instynkt kapitana umiał z najlżejszej nawet wskazówki wnioskować o nowem przejściu, i znajdywać je. Nigdy się nie zawiódł na domniemaniach, opierających się na drobnych strumykach niebieskawej wody, spływających z gór lodowych. To też pewny byłem, że nie pierwszy raz dopiero zagląda w okolice bieguna południowego.
Nadeszła jednak chwila, a stało się to tegoż 16-go marca, że już niepodobna było dalej się posunąć. Nie była to jeszcze ławica lodowa, ale obszerne pola lodowe, które do siebie poprzymarzały. Ale i to nie zatrzymywało kapitana Nemo. Rzucał on swój statek na lody jakby klin w jaką kruchą masę, i rozcinał ją przy przerażającym trzasku. Nautilus zdawał mi się wówczas taranem jakiego niegdyś używano do rozbijania murów obronnych. Kawały lodów wypierane gwałtownie w górę, zapadały w koło nas w postaci olbrzymiego gradu. Samą siłą rzutu statek otwierał