Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/419

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To wieloryby australskie — rzekł; — statki wielorybnicze majątekby tu znalazły.
— A więc panie kapitanie — odezwał się Ned — nie mógłbym ja zapolować, na nie, choćby dla tego tylko, abym nie zapomniał mego rzemiosła dawnego?
— Na co się zdało polować dla samego tylko zabijania? — rzekł kapitan; — nie potrzebujemy tranu.
— A jednak pozwoliłeś pan upędzać się na morzu Czerwonem za dugongiem!
— Bo chciałem dać mej załodze świeżego mięsa, tutaj zaś byłoby to zabijać dla zabijania tylko. Wiem ci ja dobrze, że ludzie przywłaszczają sobie ten przywilej, ale ja nie pozwalam na takie zabawki mordercze. Podobni tobie, mości Nedzie, zabijając wieloryby, stworzenia dobre i nieszkodliwe, spełniają czyn naganny; a już wypleniono bardzo w zatoce Baffińskiej użyteczne te zwierzęta. Daj pokój tym biedakom. Dosyć oni mają naturalnych nieprzyjaciół, podwalów czyli kaszalotów, szpadników, piły, żebyś jeszcze i ty mości Ned, chciał bić na nich.
Łatwo sobie wyobrazić jaką miał minę Ned-Land, słuchając tej lekcyi moralności. Na co się zdały zapalonemu myśliwemu takie wyrazy? Ned patrzył na kapitana, i widocznie go nie rozumiał. A jednak kapitan miał słuszność — bo zacięte i nierozważne prześladowanie wielorybów sprawi, że nadejdzie czas w którym nie będzie już wielorybów w oceanie.
Ned-Land gwizdał sobie z cicha piosnkę amerykańską Yankee doodle, włożył ręce w kieszenie, i odwrócił się tyłem do nas.
Kapitan przypatrywał się ciągle gromadzie wielorybów, i rzekł do mnie: