Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/402

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

poprawiając w ten sposób moją pracę, rzadko wdawał się ze mną, w rozprawy. Niekiedy słyszałem brzmienie jego melodykonu, na którym grał z wielkiem czuciem, ale to tylko w nocy, wśród najtajemniejszej ciemności — gdy Nautilus drzemał w pustyniach oceanu.
W czasie tej naszej podróży, płynęliśmy całemi dniami po powierzchni; morze było tam jakby opustoszałe. Czasem tylko statek jaki żaglowy przeznaczony do Indyi, płynący ku przylądkowi Dobrej Nadziei. Pewnego dnia gonił nas statek wielorybniczy: myślał że pędzi za jakiem ogromnem i drogocennem stworzeniem morskiem. Kapitan Nemo nie chał tych ludzi narażać na stratę czasu, i skończył daremną pogoń za nami zapuszczając się głębie morskie. Zdarzenie to zajęło mocno Ned-Landa, i ani wątpię że żałował iż ten wieloryb w którym siedzieliśmy, nie może być zraniony śmiertelnie oszczepem rybaków.
Ryby jakie widywaliśmy, ja i Conseil, w tych okolicach, mało się różniły od obserwowanych w innych szerokościach geograficznych. Najważniejsze ze spotykanych należały do rzędu chrząstkowatych, dzielących się na trzy rodzaje, a liczące aż trzydzieści dwa gatunki: żarłacze mające pięć metrów długości, o głowie płaskiej i szerszej niż ciało, o płetwach ogoniastych i zaokrąglonych, o siedmiu wielkich pręgach czarnych, ciągnących się na grzbiecie w podłuż i równoodlegle; albo inne szaro popielate, mające siedm otworów rozgałęzionych a opatrzone jedną tylko płetwą grzbietową, umieszczoną prawie po środku ciała
Pokazywały się też niekiedy psy morskie, najżarłoczniejsze podobno ryby ze wszystkich żarłocznych. Wolno niewierzyć w to co rybacy opowiadają o tych