Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/400

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

skiej), że nie mogły się wydobyć na powierzchnię morza. Z czasem świat się przekona o prawdziwości drugiego zdania tegoż uczonego (Maury’ego), że przedmioty owe gromadzące się tam przez długie wieki, skamienieją pod działaniem wody i utworzą z czasem pokłady węgla kamiennego. Oto zapasy jakie baczna natura przygotowywała dla ludzi na przypadek, gdyby wyczerpali kopalnie węgla na stałym lądzie.
Między tą nierozplątaną tkaniną ziół i fukusów, widziałem korek morski, gwiaździsty i różowy; aktynię czyli pokrywę morską, za którą daleko jeszcze wlokły się jej macki, zdające się być jej czupryną; meduzy zielone, czerwone, niebieskie a szczególniej rhizostomy opisane przez naturalistę Cuvier’a, których baldaszek niebieskawy otoczony jest fijoletowym wieńcem.
Cały dzień 22-go lutego spędziliśmy w morzu Sargaskiem; ryby lubiące rośliny morskie i skorupiaki, obfite tam mają pożywienie. Nazajutrz już ocean wyglądał jak zwykle.
Przez dziewiętnaście dni, od 23-go lutego do 12-go marca, Nautilus trzymając się środkowej linii Atlantyku, unosił się ze stałą szybkością stu mil na dobę. Widocznie kapitan Nemo chciał spełnić swój program podróży podmorskiej, i ani wątpiłem ze okrążywszy przylądek Horn, zawita znów na morza Australskie należące do oceanu Spokojnego.
Nie daremne więc były obawy Ned-Landa. Ani myśleć nie można było o opuszczeniu pokładu na tych morzach rozległych, nie mających wysp. Nie było też sposobem oprzeć się woli kapitana; należało się tedy poddać konieczności. Zdawało mi się jednak że czego nie można osiągnąć podstępem lub siłą, da się zrobić